środa, 30 stycznia 2008

Well, it's just a crap service isn't it?

Są takie dni, że chyba człowiekowi nic humoru nie popsuje- remonty metra, pogoda, ani nawet dwa pod rząd autobusy, które właśnie uciekły : )

Autobusy w Londynie działają równie dziwnie jak metro. I bardzo często uciekają parami. Kiedyś byłem świadkiem takiej sceny, gdzieś w centrum, po 20. Podjechał autobus, niech będzie, że nr 104 (nie pamiętam), i kierowca widząc, że jedzie za nim drugie 104, każe wszystkim się przesiąść do następnego coś tam mamrocząc. Pasażerowie posłusznie wysiadają, on zamyka drzwi... ale w tym momencie, kierowca drugiego 104 uznał, że nie ma po co się zatrzymywać na przystanku, skoro właśnie z niego odjeżdża ten sam numer :) I nagle ci wszyscy pasażerowie zostają na lodzie.. ostatecznie wsiedli do tego samego autobusu, z którego zostali wyproszeni.

A temat posta jest z bardzo fajnej strony, http://solo2.abac.com/themole/#heroes z udanymi gadkami maszynistów metra. W pełni brzmiał:
"I apologise for the delays to your service this evening. This is due to..... well, it's just a crap service isn't it?"

I jeszcze jeden drobiazg, który mnie dziś uradował. Stacja Tottenham Court Road jest w remoncie, dzięki czemu miałem okazję dostać się na mój peron wyjściem ewakuacyjnym. Niesamowite przeżycie: najpierw się wchodzi przez wąskie drzwiczki do korytarza, który wygląda jak piwnica z obowiązkową plątaniną rur pod sufitem. W rurach coś wesoło szumi i bulgocze, dookoła jakieś kable i dziwne formy życia podziemnego. A potem dłuuuugie schody kręcone, dość szerokie, i żelazne ściany dookoła... (to akurat można spotkać na innych stacjach). I jeszcze pusto było. Bardzo żałowałem, że nie mam aparatu.

Na szczęście metro w Londynie remontują bez przerwy : ) Tylko bym musiał drugiego bloga założyć, z moimi ulubionymi miejscami... póki co na pierwszym miejscu jest przejście do metra z Trafalgar Square - idzie się dobre 5 minut pod ziemią (chociaż wg mapy to tylko 300m).


niedziela, 27 stycznia 2008

Sightseeing, part 2

Dzisiaj kolejna dawka zwiedzania... Jak wiadomo, w Londynie jest co oglądać. I jest też dużo chętnych, przez co do niektórych eksponatów się stoi w kolejce. Dziś czekałem mniej więcej 30 minut, żeby zobaczyć robo-rexa (The name is Rex, Tyranosaurus Rex) i wszystkie pozostałe kości-pozostałości (i trochę palento-ości) . Za to przy kolekcji minerałów nie było nikogo, a warto do tej sali zajrzeć, chociażby ze względu na nastrój. Polecam godziny popołudniowe, wszystkie te szafy i gabloty robią niesamowite wrażenie w promieniach zachodzącego słońca... Dużo diamentów i metali szlachetnych (panowie planujący się oświadczyć zdecydowanie nie powinni zabierać tam przyszłych narzeczonych : ) Zresztą skoro już mowa o nastroju: muzeum Historii Naturalnej, o którym piszę, znajduje się w bardzo intrygującym budynku nawiązującym ponoć do stylu romańskiego (zbudowany w XIX wieku). Sala wejściowa jest nazywana czasem katedrą natury (zdjęcie z Wikipedii obok). Zresztą, Londyn jest bardzo ciekawym miastem, jeśli chodzi o architekturę, ale raczej nowożytną. Oczywiście jest taki Tower, albo Westminster, ale łatwiej o Fostera niż średniowiecze :)

Kolejki w muzeach są dość częste. W British Museum trzeba czekać na oglądanie mumii, i czasem do kamienia z Rosetty. Tutaj władze muzeum zastosowały sprytny zabieg, ustawiając całkiem niezłą kopię w jednej z głównych sal. Kopie można poznać po tym, że nie jest za pancerną (?) szybą, i ma przyklejoną karteczkę 'Please touch!'.
Główne muzea są bezpłatne, chociaż wszelkie datki są mile widziane. Równie typowe wydają mi się (całkiem udane) próby zainteresowania ekspozycją dzieci. W Tate Modern np. dostępne są specjalne zestawy, z kredkami jakąś plasteliną albo różnymi pomysłami na zainteresowanie małoletnich dość trudną w odbiorze sztuką nowoczesną. Taki zajmij- swoje- dziecko-czymś- kreatywnym-w-ten- weekend Tool Kit. W muzeum Historii Naturalnej jest za to od groma guzików, gałek, pokręteł i eksponatów, które można dotykać. A, i wystawa czasowa, która pozwala zwiedzającym poczuć się jak w stacji badawczej na Antarktydzie.

I jeszcze na koniec jedna rada: warto wcześniej sprawdzić, które linie metra w interesujący nas weekend będą jeździć :) Okazuje się, że Kraków nie jest jedynym miejscem na świecie, które jest ciągle w stanie remontu... Myślę, że właśnie w weekendy wszystko naprawiają taśmą klejącą i kropelką, żeby dotrwało do kolejnego piątku.

P.S. Widziałem dziś fajną reklamę.. nie mogę znaleźć w sieci, ale przedstawiała Spidermana lecącego pomiędzy wieżowcami Manhattanu z podpisem: Widziałeś film, przyjedź zobaczyć plan [filmowy]. Ciekawy argument.

sobota, 19 stycznia 2008

Never say never again

Andy Link, londyński artysta ukrywający się pod pseudonimem AK 47 został w czwartek aresztowany przez policję. Planował instalacje artystyczną składającą się z Kałasznikowa, flagi amerykańskiej rozłożonej na podłodze, i lustra, przed którym zwiedzający mieli sobie pozować (z karabinem).
Jest podejrzewany o nielegalne posiadanie broni (Kałasznikowa :), ale może mieć to związek z kontrowersjami wokół jego 'projektu'. Sam artysta sugeruje, że AK 47 jest ikoną jego pokolenia... Miło słyszeć, że w innych krajach także czasem się wpływa na nurty artystyczne, np przy pomocy sądów czy policji ;)

I tak mi się skojarzyło. Miałem ostatnio okazję szwendać się po pubach i zaułkach londyńskich z pewnym Polakiem, który stwierdził, że do Polski nigdy nie wróci. Że ma dość i basta.

Tak, blog już ma parę miesięcy (dwa : ), chyba mogę teraz pogrzebać kijem w mrowisku, i się wypowiedzieć :) Temat wydaje mi się dość banalny, szczerze mówiąc. Prawda jest taka, że w Anglii dużo łatwiej się utrzymać. Czy się podaje kawę w Starbucksie (w 2007 firma ta była pośród 10 najlepszych pracodawców w Wielkiej Brytanii), czy się jest motorniczym, informatykiem, tłumaczem etc- zarobki pozwalają na '''godny byt'''. Dlatego też pewnie temat pieniędzy pojawia się rzadziej, w pracy można porozmawiać o swoich dzieciach (jak się ma dzieci) albo o sportowych samochodach (jak się ich nie ma ;). Dodatkowo ludzie się tutaj ukrywają ze swoim pesymizmem (I'm fine), zawsze za wszystko przepraszają* i nie dyskutują tyle o polityce. A jeżeli jako przyjezdny dowiaduję się, że administracja (nie moja) zgubiła dane o dochodach 7 mln ludzi, albo iluś tam milionów kierowców, to wzruszam ramionami. Moich danych tam jeszcze nie było. Podobnie jak czytam, że 17 000 osób rocznie umiera na skutek opóźnień/błędów wynikających z biurokracji w służbie zdrowia (raport TaxPayer's Alliance, 18.01.2008).

Podsumowując, przyjezdny nie angażuje się w lokalne problemy, może żyć bez stresów związanych z końcem miesiąca, i wszędzie się spotyka z uprzejmością (czasem nawet szczerą).
Ale. Zarobki w Polsce rosną (a funt spada), zapewne daleko nam do średniej brytyjskiej, ale już widać poprawę. A powiedzmy sobie szerze- polityka sama o sobie nie dyskutuje, a, za przeproszeniem, do chamskiego zachowania potrzebny jest cham (no dobra, czasem każdemu mogą nerwy puścić). I myślę, że Ci, którzy wracają przywiozą ze sobą trochę tych dobrych, lokalnych nawyków :)

(nie tak jak pan, który wracał z Dublina do Polski przez Londyn [m.in. przez niego mój samolot miał opóźnienie], i gdy w Polsce na lotnisku musiał dosłownie 5-10 minut czekać do odprawy paszportowej, to już siarczyście przeklął celników... w Dublinie pewnie nawet i po 2h by nie pisnął).

Taka jest moja opinia, a uważam się za realistę (albo, jak by to powiedzieli optymiści, za pesymistę ;)

* Odnośnie przepraszania. Ostatnio wychodząc z biura zobaczyłem, że ktoś za mną idzie, więc zgodnie z lokalnym zwyczajem, stanąłem i przytrzymałem drzwi (drzwi miały zamek elektroniczny). Ale akurat pan idący za mną czytał smsa i na chwile przystanął. Jak już się zorientował, że ja trzymam dla niego drzwi (sam czytałem smsa;) to podbiegł i mnie przeprosił. Trudno to opisać, ale sytuacja była dość dziwna - przeprosił mnie za to, że o mały włos nie skorzystał z mojej uprzejmości... hm, czy powinienem go przeprosić, za poczucie winy, które w nim wywołałem?

niedziela, 13 stycznia 2008

Sightseeing, part 1

Korzystając z wiosennej pogody, tak typowej dla tej pory roku (?), zwiedzałem Londyn. Na dobry początek zacząłem wczoraj od Westminster, gdzie można obejrzeć miasteczko z namiotów pod parlamentem. Ktoś tam protestuje przeciwko wojnie w Iraku. Protestujący twierdzą, że zgodnie z brytyjskim prawem wszyscy parlamentarzyści, którzy poparli interwencję w Iraku, są winni zbrodni wojennej. Transparenty mówiły o 2 mln ofiar śmiertelnych i 4 mln poszkodowanych (potwierdzonych ofiar jest ponoć 80 tyś, rząd iracki mówi o 100-150 tyś, ale są badania które sugerują liczbę w granicach 600-1200 tyś). Trudno z tym polemizować, ale uderzyło mnie, jak wielkie wrażenie by zrobiło w zachodniej europie stwierdzenie, że po roku 89 w Polsce potwierdzono kilka milionów zgonów... Protest był dość spokojny, na chwile zablokowane zostało spore skrzyżowanie, turyści zrobili zdjęcia, policja przekierowała ruch, i wszyscy sobie gdzieś poszli.

Opactwo Westminsterskie jest całkiem ładne, bardziej zaciekawiło mnie to, że w katedrze Westminsterskiej jest kawiarnia. Była zamknięta, za to trafiłem na próbę chóru.

Ciekawe wrażenie robi Canary Wharf, dawny port przerobiony na Manhattan, który w weekend jest przerażająco pusty. Ale ogródki są ładne, i gdzieniegdzie wciąż stoją stare budynki portowe z 19 wieku. Przy okazji ciekawostka na temat rozwoju Londynu. Za czasów rzymskich Londyn liczył około 50 000 mieszkańców (mniej więcej II w. n. e.). Wraz z upadkiem imperium Londyn stracił na znaczeniu (i ludności) i dopiero w XIII w. powrócił do dawnej wielkości (w 1300 roku miał około 100 000 mieszkańców).

Od czasu do czasu zastanawiam się, co sprawia, że London tak dobrze się prezentuje. Architektura jest dość wymieszana, co zaułek to inny styl, i to często niezbyt dobrze wkomponowany w otoczenie. Ale za to ulice i chodniki są równe, elewacje czyste, latarnie zadbane i nie widać aż tylu reklam. Być może jest to jeden z powodów...

Na zakończenie weekendu udałem się jeszcze na Trafalgar Square, na którym odbywa się Rosyjski Festiwal Zimowy. Ot, rosyjskie piosenki, matrioszki, tancerze, jedzenie, gazety ... Tak sobie myślę... być może gdyby Hitler nie zaatakował Rosji w 1941, właśnie tak by dziś wyglądał Trafalgar? Ze Stalinem zamiast Wellingtona... brrrr.

wtorek, 8 stycznia 2008

Christmas is over now...

Święta święta, i po świętach. Życie toczy się dalej, pojawiły się pierwsze oceny sprzedaży świątecznej :) Ogólnie wyniki nie są satysfakcjonujące- najniższy wzrost sprzedaży od kilku lat. Sklepy istniejące dłużej niż rok odnotowały zyski podobne do zeszłorocznych, co ponoć jest złym znakiem. A może to nie gospodarka zwalnia, tylko ludzie mądrzeją.

Wiem wiem, czcze nadzieje. W Anglii poza tym niewiele się dzieje, +8 stopni, wiosna idzie... Jeremy Clarkson, prezenter Top Gear, opublikował dane swojego konta bankowego, żeby udowodnić, że panika związana z wyciekiem tego typu danych była mocno przesadzona. W odpowiedzi, ktoś przelał z jego konta 500 funtów na rzecz pewnej fundacji. Jakaś dyrektorka wygrała 200 tyś. funtów od byłego pracodawcy, który ją ponoć zwolnił z powodu ciąży... Powstała strona w internecie, na której można spróbować zgadnąć kiedy umrze Britney Spears (drastyczne, mimo nagrody w postaci Playstation3, radzę odpuścić..)

I poza tym nie dzieje się nic :)

A, i byłem na takim dość dużym targu w Borough, Londynie. Można kupić wiele intrygujących z wyglądu warzyw i owoców, albo chleb, który faktycznie wygląda jakby go ktoś upiekł (tylko 4 funty). Przez to mam lodówkę pełną dość dziwnych rzeczy, które się teraz boje jeść. Czy ktoś kiedyś przeżył konsumpcję takich małych czerwonych i zielonych papryczek? Chciałem je dziś wkroić do jajecznicy.. ale się nie odważyłem...

środa, 2 stycznia 2008

Have a great 2008!

Wszystkiego dobrego wszystkim w 2008 roku!!
I spóźnione życzenia wesołych i spokojnych świąt :)

Mnie osobiście rok zaczął się całkiem miło. Obawiałem się, że jak przyjadę to nie będzie w mieszkaniu prądu, ale okazało się, że zostało go w skrzynce całkiem sporo. Nie ucierpiałem także na lekkim paraliżu komunikacyjnym Londynu, spowodowanym przeciągającym się remontami sieci kolejowej (stacja Liverpool jest wciąż zamknięta, magistrala zachodniego wybrzeża nie działa a Victoria i tak chyba miała być dalej w remoncie..). Na jutro zapowiadają lekkie opady śniegu (przy dodatnich temperaturach), co często kończy się opóźnieniami metra (Londyn nie jest przygotowany na takie katastrofy klimatyczne jak opady śniegu). Trudno, najwyżej 03.01 także w pracy pojawi się mniej osób... Według wstępnych danych dziś około 5 milionów pracowników nie przyszło w Anglii do pracy z powodu choroby, ponoć większość z powodu kaca. Chociaż, gdybym nie był taki porządny, to może też bym dziś z Polski zadzwonił, że się strasznie słabo czuję i chyba nie dotrę do pracy... ; )

I jeszcze zaległy news odnośnie brytyjskich pasterek (midnight mass). Ze względu na problemy z pijanymi (przechodniami, ale ponoć też wiernymi:), postanowiono przesunąć je na wcześniejszą godzinę. Gdzieniegdzie odbyły się o 23, a np. w Newcastle Upon Tyne, Katedrze św. Marii (hm... Maryji?) o godzinie 20. Może i słusznie, o 24 porządni ludzie śpią. Amen.