sobota, 15 marca 2008

Click OK to quit

Byłem w teatrze! Mój pierwszy raz... tutaj, oczywiście. I tak się złożyło, że pierwszą sztukę, którą widziałem w Londynie (a metropolia ta uważana jest za jedną ze stolic teatru jako sztuki [tak wiem, też bym obstawiał jakieś greckie miasto, ale widać raz im się Szekspir trafił i woda sodowa do głowy uderzyła:]) była autorstwa Pani D. Masłowskiej. Wystawiana oczywiście po angielsku, na Soho.

Wielkim fanem Masłowskiej nie byłem (po przeczytaniu jej pierwszej książki), ale sztuka nie była taka zła (a, nie ufałbym swojej opinii, jako że żadnym znawcą nie jestem). Miejscami może trochę banalna w przesłaniu, ale chyba dobrze napisana. Hm, w sumie może powinienem ją najpierw zobaczyć w oryginale... Aha, i chyba dość młodzieżowa jest mimo wszystko (to miało zabrzmieć jak ostrzeżenie ;).
W drobnym zakresie absurd sztuki nałożył mi się na absurdy życia codziennego, kiedy podczas powrotu do domu zaciął się komunikat o końcowej stacji w metrze. Przez jakieś 5 minut słuchałem miłej pani, powtarzającej w kółko, że zaraz dojedziemy do ostatniej stacji, i żebym na pewno niczego nie zapomniał. Przypomniały mi się kasy automatyczne w supermarketach. Z jednej strony się kładzie koszyk, z drugiej przedmioty już zeskanowane. I tu i tu jest waga, która pilnuje, czy wszystkie przedmioty z koszyka zostały wprowadzone. Od czasu do czasu zdarza mi się przez przypadek położyć coś swojego na jednej z wag (np. teczkę) i to skutecznie blokuje system ("Unexpected item in the packing area! Please wait for assistance!" - radzę wtedy zmienić kasę).

Oj i długi mi się post robi, więc tylko na zakończenie wyjaśnienie tytułu. Byłem dziś m. in. w muzeum nauki. Z wielkim żalem stwierdzam, że się chyba starzeje, bo już nie potrafię całego dnia spędzić na oglądaniu modeli różnych statków floty brytyjskiej, plastikowych modeli satelitów albo maszyn parowych (chociaż niektóre z nich były z metalu i nawet działały). Być może magiczna siła pary traci urok po zrozumieniu zasad rządzących przemianą izotermiczną gazu doskonałego, a być może nie ma w tym nic ciekawego... Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że chyba fascynacja przenosi się na źródło zjawiska, czyli bardziej w kierunku fizyki: )
Ale nie o tym nie o tym... W muzeum nauki jest kilkanaście 'punktów dyskusyjnych', czyli eksponatów, które prowokują do refleksji. Eksponat o którym chcę napisać składa się z Laptopa (z czasów eksponatu- 1996 rok), takiej trochę rozbudowanej kroplówki i elektronicznego dozomierza podpiętego do komputera.
Jest to zestaw eutanazja-zrób-to-sam. Po uruchomieniu komputera uruchamia się program, który po zadaniu kilku pytań kontrolnych aplikuję jakiś tam środek (przez uprzednio podłączoną kroplówkę). Zestawy te były w sprzedaży w latach 1996-1998 w Australii, i znane są przynajmniej 4 przypadki skutecznego zastosowania. Muszę przyznać, że nigdy do głowy mi nie przyszło takie zastosowanie informatyki... Proszę mi wybaczyć czarny humor, ale praktycznie rzecz biorąc jest to pierwsza wersja Terminatora. Komputer, który ma 'władzę' nad ludzkim życiem...

Click OK to quit life

Nie podoba mi się ta koncepcja

poniedziałek, 10 marca 2008

CO2

Coś nieprawdopodobnego! To chyba 3 wpis w przeciągu tygodnia! Ale mnie akurat tak naszło.

Londyn dziś przeżył największą wichurę tej zimy. Ileś tam pociągów nie dojechało, 5 linii metra podtopiło, i pewnie z pół miliona parasoli w koszach na śmieci. Dziwne, prawda? W takim kraju jak Anglia można by się spodziewać jakichś porządnych parasoli.. a większość jest chyba jednorazowa.

Tak się złożyło, że w pracy wypłynął temat ekologii (akurat pracuję w dość nowoczesnym budynku, więc nic więcej znikąd nie wypłynęło). Wprowadzane są zmiany tzw. congestion charge, czyli opłaty za wjazd do centrum Londynu. Kiedyś o tym wspominałem, obecnie wynosi 8 funtów (40 zł) za dzień, planuje się ją podnieść do 25 funtów (125 zł) dla najmniej ekologicznych samochodów (np. z napędem na 4 koła, opłata zależy od emisji CO2 [aha, da się to oczywiście obejść, np. rejestrując samochód jako prywatną taksówkę, szczegóły pod mailem ;]).
Ciekawe jest to, że ludzie się tu naprawdę przejmują swoim 'odciskiem(śladem) ekologicznym', czyli ogólnie wpływem na planetę. I tak wywiązała się dyskusja kto bardziej szkodzi swoim samochodem, ale szybko ucichła bowiem połowa rozmówców regularnie lata do domu na drugi koniec świata (co jak wiadomo generuje mnóstwo CO2). Wszyscy się natomiast zgodzili, że są skłonni płacić dodatkowe podatki ekologiczne, jeżeli pieniądze rzeczywiście zostaną przeznaczone na ochronę środowiska(mają plusiki ;).
Z drugiej strony, recykling w Anglii trochę kuleje. Brytyjczycy segregują śmieci na przetwarzalne (szkło, papier, metale i plastik razem) i pozostałe (osobny pojemnik). Resztę załatwia tania siła robocza w sortowniach, chociaż podejrzewam, że efekt nie jest porażający. Do tego dochodzi mnóstwo plastikowych siatek w sklepach i te dziwne krany (kto ma teraz czas napuszczać sobie wodę do umywalki jak chce ręce umyć?). O słabej izolacji domów i szparach także już wspominałem.

Wniosek mój jest taki, że przejmowanie się środowiskiem jest tutaj po prostu modne. A przeliczanie wszystkiego na dwutlenek węgla daje prostą miarę, którą można stosować do uspokojenia sumienia. Kupuje mandarynki Marokańskie zamiast Kalifornijskich, których transport kosztuje- no właśnie, jeszcze nie wiem ile* kosztuje środowisko, bo na razie na etykietach tej ważnej informacji brak (propozycje ustawy już były)- mniej niż więcej w każdym razie, więc śpię spokojnie.

A dyskusję w pracy zakończyliśmy tym, że póki co jest i tak za zimno, więc trzeba jakieś samochody sportowe sobie kupić :) (wiem wiem, anomalie pogodowe to także skutek globalnego ocieplenia)

* Transport owoców w Wielkiej Brytanii jest odpowiedzialny za 1.8% emitowanego CO2

niedziela, 9 marca 2008

You're welcome to Stockwell

Kiedyś wspominałem o stronie z twórczością owych ludzi, którzy przy pełnym poświęceniu, w pocie czoła i mroku tunelów metra nie tracą ducha zabawiając podróżnych swoimi wesołymi zawołaniami. Miałem ostatnio okazję sam tego doświadczyć. Pan na stacji Stockwell, która jest m. in. moim miejscem przesiadkowym, powitał nas: "Dobry wieczór Panie i Panowie, jesteście mile widziani na stacji Stockwell (you're welcome)!". Nie słyszy się tego na co dzień, i ktoś wyraził swoje zdziwienie ordynarnym "WHAT?!" na co pan dodał: "Tak, dobrze słyszeliście, jesteście m i l e w i d z i a n i." Niby nic, a cieszy... Będąc przy tym temacie, od początku roku ruchome schody na mojej stacji są w remoncie. Wczoraj po raz pierwszy widziałem, żeby przy nich ktoś coś robił, i się zacząłem zastanawiać: może te schody mają jakieś zdolności regeneracyjne? Raz na 5 lat zamykają schody na 3 miesiące i są jak nowe? Może byśmy tak spróbowali z magistralą Kraków-Warszawa? Zamknąć na 3 miesiące, i może potem pociąg pojedzie 200 km/h?

Zdecydowanie minąłem się z powołaniem :)

Ze względu na średnio intrygującą Londyńską pogodę weekend spędziłem głównie w British Museum. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy (no, dobra, jak to w muzeum, dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, ale o dwóch wspomnę). Jedna, to że w bibliotece British Museum swego czasu kształcił się Marks, który ponoć mieszkał w tak koszmarnych (nawet jak na Anglię) warunkach, że nie był w stanie czytać książek w domu. I sobie tak pomyślałem... czyli gdyby nie darmowa czytelnia w BM, nie byłoby marksizmu? Co innego koło, żarówka czy Ogólna Teoria Względności, myślę, że prędzej czy później ktoś by to wymyślił. Bez Marksa na pewno nie byłoby 'marksizmu', może by taka ideologia również nas ominęła. Władze British Museum musiały dojść do podobnego wniosku, bo czytelni już nie ma :)
(przenieśli do National Library czy tak jakoś... Szanowni Czytelnicy. Zobowiązuję się zgłębić temat)
I druga ciekawostka: jedna z najmłodszych kolekcji muzeum, srebrna zastawa oraz złote/srebrne ozdoby i monety z czasów rzymskich, zostały znalezione w Anglii przypadkiem. Pewien człowiek postanowił znaleźć młotek kolegi, który go gdzieś posiał (w polu), wziął więc wykrywacz metalu i zaczął szukać. Niestety, nie dowiedziałem się, czy znalazł ów młotek, ale za to znalazł całkiem spory skarb. I teraz: od razu zawiadomił władze, które zawiadomiły archeologów. Znalezisko wyceniono na prawie 2 mln funtów, które znalazca o t r z y m a ł!!!! Prawo Brytyjskie działa tak, że znalazca nie ma prawa do znaleziska, ale otrzymuje rekompensatę pieniężną. Muzeum odkupiło kolekcję od państwa korzystając m. in. z prywatnych funduszy. O ile się nie mylę, w Polsce nie należy się nic. Aha, człowiek ten podzielił się rekompensatą z właścicielem pola, nie jestem pewien czy miał taki obowiązek.
I jeszcze na koniec obserwacja. W British Museum można robić zdjęcia, i widziałem wielu ludzi, którzy obfotografowywali co drugi eksponat. Niektóre z eksponatów są naprawdę ciekawym tematem, ale archiwizowanie całej gabloty...? Zastanawiam się, czy do tego już doszło, że zamiast przebiec główne atrakcje muzeum w 5h wystarczy 2h spacer i 2GB zdjęć, które potem można w domu obejrzeć...

Jednak wirtualne muzea przez www? Szkoda.

wtorek, 4 marca 2008

Peter Doig

Dziś dla odmiany będzie o tym co robiłem. Otóż firma, w której pracuję nie boi się poszerzać horyzontów pracownikom, w związku z czym zorganizowała prywatny pokaz w Tate Britain.

Peter Doig jest ponoć jednym z najdroższych współczesnych artystów. Osobiście uważam, że to co go wyróżnia na tle innych Wielkich Artystów to to, że fajnie maluje : ) Myślę, że mógłbym sobie powiesić parę jego obrazków w swojej willi w Londynie (jak by mnie było stać na jego obrazy, to tym bardziej na willę). Co prawda pani kurator, która nas oprowadzała głównie podkreślała jego odwagę (np. przy wielkim obrazie [3x3.5m], który w sumie nic nie przedstawiał.. chętnie bym podał jego tytuł, ale był bez tytułu), ale nietrudno docenić pomysłowość i specyficzny klimat jego obrazów. No i przede wszystkim, poza tym że się najadłem i napiłem, to dostałem jeszcze album z jego obrazami (który pewnie wyląduje u Pani Mamy w kolekcji sztuki nowoczesnej : ). W ten sposób nawet najtrudniejsza sztuka nowoczesna jest do strawienia. Aha, i jeszcze chciałem zauważyć, że Doig, tak jak Ada, często inspiruje się fotografią. I czasem nawet w podobnym klimacie... Dla tych co Ady nie znają, nie ma się co martwić, myślę, że za jakiś czas będzie można obejrzeć w Tate Britain :)

Ogólnie w Londynie jest sporo inicjatyw, których celem jest popularyzacja sztuki. Jedną z moich ulubionych są wiersze w metrze (zamiast reklam), która wystartowała w 1986 roku! Więcej ludzi więcej pomysłów... Co jakiś czas pojawiają się niezłe graffiti w różnych częściach miasta (niektóre trafiają do przewodników), na stacjach metra lub w przejściach można spotkać rysunki na kafelkach (czasem takie nadrukowane, nie przypadkowe ;) no i poza tym w różnych miejscach Londynu są tworzone instalacje. Jak w końcu dorwę jakiś aparat na dłużej, to zaprezentuję ;)