poniedziałek, 16 lutego 2009

Sudden dad

Dziś, z okazji poniedziałku, będzie w takim nastroju... deserowym ;) Bo akurat deser zjadłem.

Już z paroma znajomymi się podzieliłem tą myślą- słuchałem sobie ostatnio okrzyków pana Rokity w samolocie, dziś refleksje redaktora Durczoka na temat czystości jego miejsca pracy (miło wiedzieć, że przejmuje się bezpieczeństwem i higieną w miejscu pracy, widać lata szkoleń nie poszły na marne), i aż mi się łezka w oku zakręciła... Autentycznie! Widać, jestem polakiem z krwi i kości i mi brakuje naszego specyficznego podejścia do życia.

No bo też, co się tutaj dzieje ciekawego? Wszyscy pewnie słyszeli już historię 13 latka, który został ojcem (wygląda na lat 10). Nie wiem, czy podano w Polskich mediach, że znalazło się dwóch innych pretendentów do ojcostwa (mają 14 i 16 lat). Najwidoczniej młoda matka (lat 15) postanowiła nie pozostawić nic przypadkowi i zastosowała zasadę do 3 razy sztuka. Pewnie będzie to jedna z najmłodszych spraw o ustalenie ojcostwa... Jedno jest pewne, o pieniądze (alimenty) nie chodziło, bo zawstydzony chłopczyk się przyznał, że stałego kieszonkowego nie dostaje, tylko od czasu do czasu 10 funtów od taty...

A teraz to mi się trochę głupio zrobiło, bo tak o nim piszę 'z góry', a jeżeli się okaże, że jednak jest tym ojcem, to przynajmniej w tym względzie jego doświadczenie życiowe przerasta moje ;P Ho ho, ale mnie na ekshibicjonizm wzięło.

I jeszcze jeden temat deserowy, naukowcy Brytyjscy chcą sprawdzić, czy tzw. Gordies (mieszkańcy[ki] płn wsch Anglii) mają wyjątkowo grubą skórę albo jakieś geny, które pozwalają im (a głównie 'samiczkom';) imprezować w zimie w kusych strojach. Jest to zjawisko spotykane też w Londynie, pamiętam jak rok temu nadziała się na mnie (i naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego) nad Tamizą w godzinach wieczornych dzieweczka wracająca z jakiejś imprezy. Ja miałem na sobie zimowe buty, sweter i ciepłą kurtkę (i nie tylko) a ona sukienkę i szpilki które niosła w rękach (tylko [no dobrze, tego do końca nie wiem]). Było około zera stopni (minus ;).
W sumie zazdrościłbym owym naukowcom takich badań, ale jestem trochę sceptycznie nastawiony do brytyjek...

sobota, 7 lutego 2009

BT Tower (of London)

Temat zimy w Londynie jest, jak to mówią Niemcy, der Schnee von gestern, chociaż śnieg jest tak naprawdę niedzielny (inaczej mówiąc, śnieg tu pada od święta). Wciąż pojawiają się histeryczne nowiny o ponownych opadach, w pozostałych częściach Anglii jeszcze trochę tu i ówdzie popadało, ale Londyn trzyma się ciepło. Zazwyczaj w metropoliach temperatura jest nieco wyższa niż w okolicy ze względu na ilość wydzielanego przez samochody i domy ciepła, ale może brytyjscy meteorolodzy jeszcze o tym nie słyszeli. Mam nadzieję, że zima przeszła, bo mi się już nie chce stać w kolejkach do metra (no dobra, i tak stoję raz na jakiś czas).

Dziś nadrobię trochę zaległości i wspomnę o BT Tower. Tak się akurat złożyło, że miałem ostatnio okazję przebywać na poziomie widokowym wieży BT w Londynie. Otóż sterczy sobie takie coś w samym centrum Londynu, wg mnie wyglada na jakiś socrealizm i psuje panoramę miasta. Ma 189m, została wybudowana w latach 60tych żeby przekazywać sygnały telekomunkacyjne. Początkowo na jednym z pięter znajdowała się restauracja, została jednak zamknięta dla publiki w 1980 ze względów bezpieczeństwa. Co ciekawe, miało to miejsce dopiero 9 lat po zamachu bombowym IRA (podłożyli bombę w 1971 roku w owej restauracji). Zdjęcia są słabej jakości bo nie miałem swojego aparatu. Poza tym szyba była trochę mało przejrzysta i oświetlenie 'niekorzystne'.
Oglądają Londyn z góry utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to po prostu koszmarnie duża wiocha. Gdzieś tam het het widać kilka wieżowców Canary Wharf, ale samo centrum jest gęsto zabudowane niewysokimi kamienicami. W ścisłym centrum praktycznie nie ma ulic szerszych niż dwupasmowe, co dodatkowo potęguję klaustrofobiczne wrażenie. Nocne zdjęcia amerykańskich metropolii kojarzą mi się z rzekami światła, tutaj jest kilka uliczek i tyle. Niemniej, fajnie było się przejechać windą i popatrzeć z góry. Restauracja ponoć była taka sobie...

Aha, mimo, że śnieg nie spadł, zamknęli moją linię metra na weekend. W zastępstwie jeżdżą zatłoczone autobusy. Jeżdżą często, ale człowiek sobie nie zdaje sprawy z wydajności metra. Moja linia, Northern line, jest najczęściej używaną w Londynie. Paradoksalnie w większości obsługuje południe Londynu (chociaż, może ma to jakiś sens- zawozi ludzi na północ). Według wikipedii przewozi ok 0,5 mln ludzi dziennie (206,734,000 rocznie). Jak widać, uwielbiam liczby, tak więc: peron ma 110m, mieści się na nim 6 wagonów, oficjalnie taki skład zabiera 912 pasażerów (miejsca siedzące + 4 os/m^2). W godzinach szczytu na jednym metrze kwadratowym mieści się na pewno więcej ludzi (jest to funkcja nie tylko przestrzeni, ale też determinacji pasażerów :). Dla porównania, dwupiętrowy Londyński autobus ma ok 66 miejsc siedzących, do tego na dole zmieści się jeszcze z 20-30 osób stojących (na górze stać nie wolno i zazwyczaj nikt nie stoi). Cóż, nie ma tu co robić wielkich porównań- Northern line miewa czasem ponad 20 składów na godzinę, jeżeli by się chciało zastąpić ją autobusami musiało by ich być ok 200 w tej samej jednej godzinie... Nie wspominając już o prędkości autobusu.

Dlatego też naprawiają metro tylko w nocy i weekendy ;)

PS. Czasem ludzie tutaj są naprawdę przerażeni jak metro zostaje wyłączone. Dzisiaj widziałem pare osób naprawdę zagubionych. Pomimo dziesiątek ogłoszeń, napisów, plakatów i strzałek, nagle nie wiedzieli gdzie mają się udać, żeby dotrzeć do swojej stacji. Może turyści? :P Chociaż naprawdę ciężko zrozumieć zapowiedzi w poruszającym się wagonie.

poniedziałek, 2 lutego 2009

The Day After Tomorrow, evening

Ostatecznie dotarłem do pracy z ponad 2h opóźnieniem. Wielkiego tłoku w metrze już nie było (te linie, które chodziły), chociaż pociągi jeździły rzadko. Kilka obserwacji.

Po pierwsze, ludzie wykorzystali okazję do zrobienia sobie wolnego. U mnie w biurze była raptem połowa pracowników, widziałem po drodze kilka biur/firm zupełnie pustych. Wiele knajp, sklepów, kiosków itp. była zamknięta. Musieliśmy się nieźle nakombinować, żeby jakiś lunch zjeść... W kilku sklepach, w których byłem, półki były częściowo puste. Rozmawiałem ze znajomymi, rozbawiło mnie, że do pracy nie poszedł jeden z moich znajomych, który mieszka przy jedynej normalnie dziś funkcjonującej linii : ) (Waterloo & City się nie liczy - jest to linia kursująca tylko między Waterloo a stacją Bank w City).
Po drugie, Brytyjczycy cieszyli się jak dzieci. A szczerze mówiąc, to nawet dzieci są bardziej powściągliwe. Imbir (pozdrowienia!) się tak zachowuje jak pierwszy raz w sezonie śnieg zobaczy :) Do wieczora im nie przeszło. Tarzali się w śniegu, lepili bałwany, rzucali śnieżkami. Mąż koleżanki, Londyńczyk, nie mógł się nagadać o śniegu, przebił chyba Finlandczyków liczbą określeń doświadczanego przez siebie zjawiska.
I na koniec, jak bardzo człowiek może być praktycznie nieprzystosowany do śniegu. Znajoma z Brazylii miała problem z przejściem 30m, nie mając butów na obcasie. Narzekała, że się co chwila wywracała, bo ślisko, nierówno itd. Była przez chwilę obawa, że wyłączą metro. Musiałbym wtedy zasuwać na piechotę jakieś 8 km do domu (mieszkam i pracuję względnie w centrum :). Byłoby to oczywiście męczące i kłopotliwe, ale dałoby się zrobić. Moi współpracownicy byli w szoku. Uważali, że to absurdalny pomysł, że to niemożliwe, niebezpieczne (można się np. poślizgnąć i sobie coś zrobić), i zapewne, że jeżeli by Bóg uważał, że człowiek się musi poruszać po śniegu, to by miał płozy albo rakiety zamiast stóp (swoją drogą, moje stopy to praktycznie płozy ; )

Sytuacja w Londynie jest ogólnie bardzo dobra. Problem nie leży w temperaturach, tylko na ulicach, w postaci śniegu. Zdarzają się tutaj mrozy, tak więc woda, prąd i internet są, problem w tym, że pługów jest zdecydowanie za mało, kierowcy autobusów nie są przyzwyczajeni do jazdy po śniegu i że miasto jest tak rozległe, że transport jest jedną z podstawowych spraw. Ja tam mógłbym pewnie dojść w 1,5-2h do pracy, ale ludzie mieszkający na przedmieściach potrzebowali by czasem i 6h (obwodnica Londynu zakreśla mniej więcej okrąg o średnicy 50 km, a to jest jeszcze obszar obsługiwany przez metro [metro Londyńskie jest największym na świecie pod względem długości torów- 400 km - np Moskiewskie ma 'tylko' 292km]). Nie wspominając już o tysiącach ludzi, którzy dojeżdżają pociągiem z okolicznych wiosek. Stąd zamknięte sklepy, firmy itd.

Chwilowo śnieg nie pada, ulice są już czarne, tak więc mam nadzieję, że jutro będzie lepiej. Na wszelki wypadek nastawiam się na czekanie pod stacją... termosu niestety nie mam, piersiówka będzie musiała wystarczyć :)

The Day After Tomorrow

I znów się tu czuje jak w filmie katastroficznym :) Wczoraj spadło jakieś 5-10 cm śniegu i Londyn jest sparaliżowany. Jest poniedziałek rano i nie jeżdżą żadne autobusy, wstrzymany został ruch kolejowy na wielu trasach dojazdowych, prawie każda linia metra jest częściowo zawieszona (chociaż dotyczy to głównie odcinków końcowych/początkowych, które znajdują się na powierzchni) lub ma poważne opóźnienia, trzy linie w ogóle nie jeżdżą... Zamknięto lotnisko City, Heathrow zamkneło pasy startowe, na innych lotniskach także anulowano część lotów, reszta ma opóźnienia. Istny Armageddon :)
O oponach zimowych mało kto słyszał a pługów jest najwidoczniej za mało, bo na ulicach leży sporo śniegu. Oczywiście, mają prawo być nieprzygotowani, bo jest to ponoć największy śnieg od 18 lat, ale z drugiej strony, ludzie! Padało raptem przez parę godzin wczoraj wieczorem! W każdym razie mam szansę poczuć się jak w tym trochę tandetnym filmie Sci Fi (The Day After Tomorrow), w którym nagle przychodzi epoka lodowcowa. Co prawda jeszcze nie musiałem uciekać przed trzaskającym mrozem ani palić mojej skromnej biblioteczki żeby przetrwać do rana, ale dzień jest jest jeszcze młody. I zapowiadają dalsze opady śniegu na jutro...

Zdjęć niestety żadnych nie mam, więc tylko odsyłam do strony BBC.