czwartek, 11 czerwca 2009

Strike strikes London (part 2)

I tak minął wieczór i poranek, strajku dzień drugi. Bez większych zmian. Ominąłem godziny szczytu wychodząc z domu przed, a wracając po nich, chociaż wolałbym zastosować odwrotną strategię. Do stacji metra London Bridge, gdzie przecinają się jedyne dwie w pełni działające linie, nie dało się wejść. Na ulicach w dalszym ciągu dużo pieszych, pojawiło się więcej rowerzystów ze względu na pogodę.

Widziałem też pare razy jak pasażerowie w taksówce się dosłownie wymieniali, myślę, że taksówkarze na strajk nie narzekają... chociaż w okolicach południa samochody znów praktycznie stały w miejscu. Wyczytałem dziś, że uruchomiono darmowe promy z London Bridge do Tower Bridge, co nie jest specjalnie przydatnym udogodnieniem (mosty te dzieli jakieś 400 m..)

Ja osobiście przez te dwa dni dużo się nie wycierpiałam, ale jak już wspomniałem, moja linia działała. Większość ludzi wychodziła wcześniej z pracy, tym samym rekompensując sobie długi dojazd. Zastanawiam się, czy rzeczywiście straty dla biznesu wyniosły 100 mln funtów. Rzeczywiście ludzie mniej pracowali... z drugiej strony, rozważaliśmy kiedyś kwestię alarmów próbnych. Poza cotygodniową próbą systemu odbywają się czasem próbne ewakuacje. Trwa to mniej więcej półgodziny, ale jeżeli przeliczyć stracony czas na pieniądze to wychodzą całkiem duże kwoty. W przypadku budynku, w którym pracuje 2000 osób straty spokojnie sięgają dziesiątek tysięcy funtów. E, chyba to przesada mimo wszystko ;) Taka uwaga, w wysokich wierzowcach alarm nie włącza się w tej samej chwili na wszystkich piętrach, żeby nie bylo korku na schodach. Już nie pamiętam, ale chyba najpierw włącza się na wyższych, bo mają dalej.. No chyba, że pożar już tak szaleje, że nie ma po co ich ewakuować, wtedy może się w ogóle nie włącza ;) Ogólnie staram się nie pracować powyżej 4 piętra.

Jeszcze odnośnie strajku. Myślę, że sam strajk w sobie nie byłby niczym strasznym, gdyby nie wielkość Londynu. Większość ludzi przyjeżdżając do Londynu uważa, że 40 minut metrem od centrum to muszą być przedmieścia. Prawda jest taka, że Londyn jest koszmarnie wielkim miastem. A właściwie, wiochą, jeśli chodzi o typ zabudowy. Niby mieszka tu raptem 7 mln ludzi (zależy jak liczyć), ale mieszkają w takich niskich lepiankach (no dobra, domkach z cegły), że ciągnie się to wszystko za horyzont. Dla porównania, satelitarne zdjęcie Krakowa i Londynu w tej samej skali (wysokość jednego zdjęcia to 50km, podziękowania dla Google Maps;). Żeby było łatwiej znaleźć, zaznaczyłem Kraków.

Zaleta jest taka, że człowiek na pewno wytrzeźwieje w drodze do domu...

A, jeszcze dodam, że Kraków to ta szara plamka po lewej, to duże ciemne po prawej to Nowa Huta (no wiem wiem, też Kraków).

środa, 10 czerwca 2009

Strike strikes London (part 1)

Typowe: Jak tylko zostawię aparat w Krakowie, organizują jakieś protesty, strajki itp. Dziś trochę żałowałem w drodze do pracy, że nie mogę robić zdjęć, ale pocieszyłem się myślą, że największe w dziejach historii reportaże nie były ilustrowane (inna sprawa, że taki Herodot, Homer czy Kapuściński mogli nadrabiać braki wizualne talentem ;). Ufam, że spragniony wrażeń wzrokowych czytelnik będzie umiał posłużyć się internetem, który go wprost obrazami zaleje.

A zatem, miałem dziś po raz kolejny okazję uczestniczyć w spektaklu jakim jest paraliż komunikacyjny Londynu. Przypomina mi się jedna z moich ulubionych gier, Sim City, w której jedną z katastrof były protesty mieszkańców zalewające miasto... Wydaje mi się, że radziłem sobie lepiej z tym niż obecne władze Londynu, ale trzeba przyznać, że trochę oszukiwałem (można było wyburzyć ulicę i postawić nową, co likwidowało protest[ujących]).

Ogólnie myślę, że mam sporo szczęścia, ponieważ linia przy której mieszkam jako jedyna dość sprawnie funkcjonowała. Wczesno-poranna podróż do pracy odbyła się bez przygód, ale w samym City już o godzinie 8 były tłumy na przystankach. Naprzeciwko Liverpool street st. stało na przystanku przynajmniej 150 osób, grzecznie czekając na chodniczku szerokości 1.5 metra. Po drugiej stronie ustawiła się kolejka do autobusu długa na mniej więcej 300 m. Taksówki jeszcze wtedy nie były tak porządane, tym bardziej, że ruch na ulicach trochę jakby zastygł. Widać było także dużo więcej pieszych i rowerzystów.
W ciągu dnia sytuacja się w zasadzie pogarszała, i nawet koło godziny 14 autobusy jechały mocno zatłoczone. Ale prawdziwa zabawa zaczeła się wraz z popołudniową godziną szczytu. Specjalnie wyszedłem z pracy wcześniej, ale już tłumy na ulicach nie wróżyły niczego dobrego. Moje metro jako jedno z dwóch wciąż funkcjonowało, mimo to na stacji ledwie udało mi się zejść do podziemi i już utknąłem w morzu ludzi. Oceniwszy wielkość masy ludzkiej wyliczyłem sobie, że w ciągu 2h mam marne szanse na dostanie się na peron, więc zacząłem sobie spacerować na południe. Tłumy ludzi na ulicach robiły niesamowite wrażenie. Tak jakby nagle całe miasto postanowiło się przejść na spacer, każda ulica zatłoczona jak Szewska o 21 w szczycie sezonu brytyjskich wieczorów kawalerskich. Wsiadłem na stacji początkowej pewnej linii autobusowej, na początku trochę żałowałem (autobus poruszał się wolniej niż bankierzy-zawałowcy), ale pare przystanków dalej już nikomu nie udało się wsiąść. Tak więc cieszyłem się widokiem z górnego pokładu i tym, że miałem ze sobą książkę. Po drodze mijaliśmy przepełnione przystanki oraz rzeki ludzi płynącę we wszystkich kierunkach. Gdzieś na obrzeżach przeskoczyłem na metro i nawet udało mi się wbić do pierwszego składu, który nadjechał!

Brytyjczycy (i ogólnie, mieszkańcy Londynu) przyjęli utrudnienia z pokorą. Na widok przepełnionych autobusów, zamiast rwać włosy z głowy i rzucać się na ziemię uderzając pięściami z rozpaczy kiwali z niedowierzaniem głową, często z przyklejonym uśmiechem. W metrze podobnie, mimo, że przeciętny czas podróży na pewno się parokrotnie wydłużył. Naprawdę nie wiem co nam tutaj do wody dosypują, ale ewidentnie działa.

Starałem się śledzieć informacje w mediach, wydają mi się także dość stonowane. Dużo rowerzystów odważyło się na dojazd do pracy, chociaż było to trudniejsze z powodu zwiększonego ruchu. Schemat dzielenia taksówek (trochę jak dawniej w Polsce;) nie odniósł aż tak wielkiego sukcesu, okazało się, że spora część Londyńczyków dzielić się nie chce. Tłumom udało się też sparaliżować na chwilę pare stacji kolejowych, przed Clapham Junction ustawiła się długa kolejka na perony. Kto mógł, pracował z domu.

Podsumowanie pierwszego dnia nie wypada najgorzej. Pomimo braku metra Londyn wciąż funkcjonuje, poza kilkoma incydentami (jedna bijatyka na przystanku) nic się chyba nie wydarzyło. Ludzie zachowują się spokojnie i cierpliwie wracają godzinami do domu. Na koniec mapka ze stanem metra z godziny 7 rano. Linie pokolorowane nie kursowały (w tle widać na szaro odcinki działające). Używam Northern Line : )

wtorek, 9 czerwca 2009

I'm back!

Ha! Nie ma to jak niespodziewane zwroty akcji.. zapomniany autor bloga wyłania się z czeluści przepełnionego metra żeby pisać o krzywdach ludu pracującej stolicy...

Dziś o 19 rozpoczął się generalny strajk metra. Dokładnie jeszcze nie wiadomo jaki będzie jego zakres, ale na razie zawieszone są dwie linie metra, 3 mają poważne opóźnienia i kilka stacji metra jest tymczasowo zamknięta, głównie z powodu przeludnienia. Większość ludzi starała się zdążyć do domów przed 19 co już wprowadziło spore zamieszanie. Zatem już trochę wcześniej miałem przedsmak atrakcji, które mnie czekają przez najbliższe dwa dni. Pracownicy domagają się większych (wyższych?) podwyżek, co chyba w obecnej sytuacji jest trochę nie na miejscu (zwłaszcza, że zarobki w TFL - Transport For London - są naprawdę porządne). Myślę, że skończy się to ogólną nagonką na pracowników metra. Zresztą, zobaczymy ilu się tak naprawdę przyłączy.
Należy jednak przyznać, że Anglicy podchodzą do całej akcji ze stereotypowym flegmatyzmem. Jak się nie uda dojechać do pracy, jeżeli trzeba stać godzinę w ścisku na platformie- trudno. W zasadzie nikt nie narzeka, co najwyżej spokojnie krytykują związki zawodowe.

Przez ostatnie dwa miesiące się dość dużo działo w Londynie, i dla odmiany nie pisałem z powodu nadmiaru wrażeń, tak więc chyba nie będę próbował streszczać wszystkich wydarzeń... Postaram się nadrobić zaległości i napisać coś o Oxfordzie i Cambridge, które było mi dane odwiedzieć (niestety, w celach zaledwie turystycznych). Teraz tylko wspomnę o tym, że już widziałem pare razy osoby w maseczkach (dla tych co nie pamiętają, gdzieś tam jeszcze dogorewa świńska grypa), że 12 letni chłopiec jednak nie jest najmłodszym ojcem, że winda na Tower Bridge urwała się dzień po tym jak nią jechałem (ofiar śmiertelnych nie było), i że palacze kosztują NHS (tutejszy ZUS) 5 mld funtów.
Tą ostatnią informację skomentuję. Dotyczy to bezpośredniego wpływu palenia (nie uwzględnia biernych palaczy, kosztów opieki albo finansowych konsekwencji dla gospodarki). Badania przeprowadzone na Oxfordzie sponsorowała The British Heart Foundation. Oznacza to ponoć tyle, że gdyby nikt nie palił, to tyle dałoby się zaoszczędzić. Poza tym, że jestem trochę sceptycznie nastawiony do takiego wnioskowania (w 2005 palenie było przyczyną śmierci 27% wszystkich mężczyzn- czy gdyby nie palili to by nigdy nie umarli..? myślę, że gdyby nie leczyli się teraz z raka to za 10 lat umierali by na coś innego) to zaskoczyły mnie dwie informacje. Podobno przychody państwa z tej branży wynoszą 10 mld funtów, czyli jednak opłaca się palić. Po drugie, porównywano koszty innych niezdrowych trybów życia (lifestyle issues). Okazuje się, że brak ruchu powoduje straty w wysokości miliarda funtów (zapewne jakieś choroby krążenia etc.), otyłość jest tylko o połowę oszczędniejsza od papierosów, i teraz, UWAGA, niezdrowa dieta jest przyczyną porównywalnych (do palenia) wydatków w służbie zdrowia! Inaczej mówiąc, choroblia otyłość i lenistwo jest dużo mniej szkodliwe niż złe odżywianie!

Tak się przejąłem tą informacją, że pójdę coś zjeść (dwie tycie kanapeczki z szykną serem pomidorem ogórkiem i pastą jajeczną, potem truskawki z jogurtem i może jabłko jeżeli jeszcze przed snem zgłodnieję... chyba ujdzie? ;)

Pamiętaj o 5 porcjach owoców dziennie! :P

(Osobiście polecam jeszcze wino od czasu do czasu)