piątek, 18 kwietnia 2008

Marathon

Zapomniałem chyba wspomnieć o maratonie, który odbył się w zeszłą niedzielę. Wiem, że zawiodłem miliony czytelników, opuszczając to wydarzenie, ale akurat byłem dość zmęczony i padało (świetna wymówka jak na Londyn ; ).

Ale w sumie co tu dużo opowiadać. Pobiegli, niektórzy nawet dobiegli... kilka ciekawostek. Sami Londyńczycy uważają, że jest to wyjątkowy dzień. Objawia się to np. tym, że ludzie ze sobą rozmawiają w metrze. Jak widzą zawodnika, to gratulują, wypytują jak było, komentują przebieg (no chyba, że widzą go podczas samego maratonu, jak korzysta z metra, żeby poprawić swój czas :). Dodatkowo, jest bardzo dużo kibiców, którzy wszystkich zachęcają do biegu. Wystarczy napisać swoje imię na koszulce, i znajdzie się mnóstwo fanów.
I jeszcze warto wspomnieć o zawodnikach, którzy biegną w celach charytatywnych. Jeden z nich, Lloyd Scott, biegł w przebraniu robota, żeby zwrócić na siebie uwagę. Uzbierał 20 000 funtów, a do mety dobiegł dzisiaj (chociaż po drodze nocował w remizach.. ot strażak). Zdjęcie 'zapożyczone' (niestety, akurat wtedy byłem w pracy...).

Poza tym dziś nad Londyn przywiało smród ze starego kontynentu. Do końca nie wiadomo, czy z Francji czy z Belgii, ale powiało wiochą. No robią co mogą, wyspiarze, a nie mogą się tak do końca od nas odizolować :P Pewnie to zemsta Francuzów za te mizerne żarty prima aprilisowe. Ja tam nic nie poczułem, do metra nie napłynęło. Zresztą, jakość powietrza w tunelach jest i tak dość niska, jak ktoś się chce przekonać to radzę wybiec po schodach ze stacji. Tak sobie myślę, że gdyby Ci maratończycy ćwiczyli w tunelach, to mieliby podobne wyniki jak Nepalscy biegacze, którzy trenują w Himalajach.
Przynajmniej tych kilku szczęśliwców, którzy by przetrwali te piekielne wyziewy ... brrrr.

Jak już tak o sportach mowa... Bardzo mi się podoba popularność wszelkiego rodzaju ruchu na świeżym powietrzu. Nie twierdzę, że Londyńczycy są jakoś szalenie aktywni, ale może przez to, że jest ich dużo, to widać mnóstwo ludzi biegających, maszerujących, skaczących itp itd. Mieszkam koło lokalnych błoń, i regularnie w soboty widzę ekipę trenującą Ultimate (frisbee). Kilkunastu graczy w dwóch drużynach musi przetransportować frisbee (jak to się po polsku pisze?) na pole przeciwnika. Obowiązują podobne zasady jak w koszykówce (jeśli chodzi o poruszanie się).
Poza tym widuje ludzi ćwiczących z piłkami lekarskimi (sic!), tylko trochę nowocześniejszymi (np. Reebok ma całą gamę piłek o różnych wagach), biegających, rozciągających się itp. Najfajniejsze jest to, że cokolwiek by człowiek nie robił, jakkolwiek byłby przy tym ubrany (byleby ubrany), nikt nie będzie patrzył jak na kosmitę.

Ah.. ale się nakręciłem. Może jutro pójdę pobiegać :D

A nie... ma padać ;)

1 komentarz:

edi15ta pisze...

Po polsku tez jest frisbee :).

Pozdrawiam,
Mateusz