poniedziałek, 21 maja 2012

Cognitive Threshold

Jakiś czas temu spotkałem się z pojęciem 'cognitive threshold' w kontekście 'granic poznania' (poznania w sensie epistemologicznym, nie geograficznym : ). Podobno jest to takie nowe modne hasło (buzzword) używane w dyskusjach pomiędzy inteligentnymi/kulturalnymi ludźmi. W rzeczywistości chodzi po prostu o sytuacje, w której ktoś przestaje przyjmować do wiadomości argumenty, ponieważ wykraczają one poza jego zdolności poznawcze (przy okazji- to samo pojęcie funkcjonuje w psychologii, ale z tego co rozumiem opisuje odrębne zjawisko). Te brakujące zdolności mogą przyjmować różne formy: problem z analizą faktów, zbyt duży zestaw danych albo po prostu fakty sprzeczne z nabytą wizją świata.

Chyba w Sunday Times pisali o tym jako 'teorii, która być może tłumaczy problemy demokracji' (wyborcy nie są w stanie intelektualnie zrozumieć problemów swojego kraju). Właściwie, żadna nowość. Każdemu się na pewno zdarza prowadzić od czasu do czasu bezsensowne dyskusje na sensowne tematy. Ja pod wpływem takich [frustrujących często] doświadczeń postanowiłem podsumować swoje refleksje na temat dyskusji pomiędzy dwoma jednostkami. W skrócie: Panie i Panowie, świat jest bardzo prosty, a poniżej, w podpunktach, wytłumaczenie dlaczego mimo to ciągle borykamy się z mnóstwem problemów.

Rozważmy dyskusje pomiędzy Alicją i Bobem na jakiś skomplikowany temat (jeżeli temat jest prosty, to dyskusji zazwyczaj nie będzie). Na potrzeby takiej systematycznej analizy dyskusji jako procesu chciałoby się założyć, że temat jest rozstrzygalny (t.j. istnieje jakaś obiektywna prawda, dzięki której jedno z nich ma bezdyskusyjnie racje)... ale to jest odrębny temat i cała bogata gałąź filozofii (prawda ta może być np. niepoznawalna); poza tym jest to dość silne założenie, które wg. mnie nie jest konieczne do wyciągnięcia przydatnych wniosków. Zatem, w czym może tkwić problem, jeśli obie strony nie dochodzą do porozumienia? Poniżej punkty w kolejności luźno podporządkowanej częstotliwości występowania.

Po pierwsze, Alicja i Bob mogą się bardzo łatwo poddać emocjom. Wystarczy jedno nieostrożne sformułowanie, i już Bob czuje, że kwestionowana jest jego inteligencja/wykształcenie/poglądy rodziny itp. Myślę, że w Polskiej polityce jest to pierwsza przeszkoda, na której kończą się merytoryczne dyskusje. W prywatnych dyskusjach także się to zdarza, jeżeli poczucie własnej wartości jest zagrożone nieznajomością faktów albo niedostrzeżeniem oczywistego związku między nimi. Częściowo może temu zaradzić neutralny mediator, jeśli tylko ma wystarczająco dużo empatii, żeby wyczuwać te narastające konflikty.

Ale, załóżmy, że szczęśliwie uniknęliśmy eskalacji agresji i inwektyw. W punkcie drugim pojawia się brak cierpliwości albo motywacji do zgłębienia tematu. Niestety, ze względu na globalizację, a także może wpływ coraz większej ludzi na omawiane problemy, większość kwestii spornych trudno opisać w dwóch zdaniach. Problemy takie jak konsekwencje interwencji na bliskim wschodzie, decyzje na temat energetyki atomowej czy po prostu system emerytalny w kraju są problemami wielopoziomowymi, powiązanymi z innymi problemami albo mają aspekty praktyczne, ekonomiczne czy też moralne. Jest całkiem prawdopodobne, że w dyskusji wszystkie te elementy muszą być rozpatrzone. Nawet przed pokoleniem MTV (wychowanym ponoć na 5 minutowych klipach : ) poświęcenie tak dużej ilości uwagi jakiemuś tam problemowi byłoby nie lada wyzwaniem dla większości ludzi. Teraz, w dobie Twittera i SMSów trudno mi uwierzyć, że ktoś będzie chciał poświęcić choćby 30 minut na przeanalizowanie nawet najbardziej podstawowych argumentów. Jeśli nawet to uczyni to niestety....

... może utknąć na trzecim 'płotku', a mianowicie tym, co ostatnio ktoś nazwał właśnie 'cognitive threshold'. Problem może przekraczać nasze zdolności pojmowania. Tutaj wyróżniłbym kilka podpunktów. Najczęściej, problemem jest ilość danych, które trzeba wziąć pod uwagę. Jakkolwiek nie lubię porównania ludzkiego mózgu do procesora komputera, mógłbym się zgodzić, iż i tu i tu dysponujemy pewną pamięcią podręczną, która gromadzi te aktualnie potrzebne informacje. W dyskusji są to znane nam fakty, które pomagają formułować bądź obalać różnego rodzaju teorie. Możemy np. znać dość dobrze historię Europy, ale jeśli dyskutujemy o wadach i zaletach systemów politycznych to zapełniamy nasza pamięć podręczną (cache) jedynie faktami powiązanymi z naszą tezą. Niestety, ilość tych faktów może przekroczyć wielkość naszej pamięci podręcznej, co spowoduje, że będziemy formułować opinie sprzeczne nawet ze znanymi nam faktami. W przypadku próby zrozumienia jakiegoś tematu, możemy zamknąć się w błędnym kole proponowania rozwiązań opartych tylko na podzbiorach dostępnych informacji, sprzecznych z pominiętymi elementami. W ten sposób można też 'modelować' brak wystarczająco podzielnej uwagi. Jeśli jakiś problem ma trzy aspekty, to trzeba mieć ciągle łatwo dostępne trzy 'zestawy danych'.
Ale nie tylko wielkość pamięci podręcznej może uniemożliwić nam rozstrzygnięcia dysputy. Czasami proces wnioskowania przebiega po prostu zbyt wolno, dzięki czemu dobrze przygotowany interlokutor może nas, brzydko mówiąc, 'zgasić'. Np. podsuwając pasujące mu rozwiązania czy też tezy, sprzeczne z omawianymi faktami ale w sposób zbyt subtelny, żeby to w ferworze dyskusji dostrzec. Kontynuując analogie, jeśli nasz procesor jest zbyt wolny, możemy nie nadążać za tokiem argumentacji, co czasem może uniemożliwić nam przyjmowanie kolejnych tez czy też wniosków. Podobnie problemem może być czas, który potrzebujemy na racjonalne przyswojenie argumentów (t.j. uporanie się z warstwą emocjonalną i zaksięgowanie przekazu w postaci w miarę obiektywnej).
W bardzo skrajnych przypadkach (chyba, że mówimy o np. studiowaniu matematyki teoretycznej : ), informacja może przekraczać takie czysto intelektualne zdolności uczestnika dyskusji. Może to się wiązać z poziomem abstrakcji albo koniecznością dostrzeżenia bardzo skomplikowanych wzorców w przedstawionych sytuacjach. Szczerze mówiąc, nie jestem do końca pewny czy jest to rzeczywiście odrębny podpunkt.

Myślę, że powyższe obserwacje tłumaczą bardzo wiele różnic zdań, czasem w dużo szerszym sensie niż by się mogło początkowo wydawać. Zauważyłem np. że w dyskusjach na temat komunizmu mam czasem odmienne przemyślenia ze względu na wychowanie w (częściowo) post-komunistycznym kraju. Ten problem zazwyczaj sprowadza się do kombinacji punktu drugiego i trzeciego, teoretycznie mógłbym przedstawić wiele historii i faktów, które ukształtowały moje opinie, ale kto by chciał wysłuchiwać przez 5h jakiś historyjek na temat obcych ludzi w obcym kraju? A nawet jeśli by chciał, to czy w czwartej godzinie pamiętałby jeszcze fakty z godziny pierwszej?
Niestety, poza tym wszystkim jest jeszcze jeden punkt, dla mnie najbardziej demotywujący, bo trudno go wyeliminować poprzez cierpliwość, umiejętne podejście do drugiej osoby (czytaj: szacunek) bądź edukacje.

Wolny wybór systemu wartości. Każde wartościowanie, począwszy od kosztów ekonomicznych, społecznych do podziału zachowań na dobre i złe, może być zależne od systemu wartości. Osoby bardzo religijne mogłyby z łatwością uznać, że śmierć ciężarnej matki, której odmówiono aborcji, nie jest niczym złym. Ostatecznie, wszystko jest w rękach Boga i mając do wyboru przyjęcie jego wyroków albo złamanie nakazów (dokonując aborcji) można by wyrzec się odpowiedzialności i nie zrobić nic. Niezależnie od tego jakie się ma poglądy w tej sprawie, od razu (chyba?) widać, że nie ma tutaj specjalnie pola do dyskusji. To jest coś, czego Dawkins zdaje się nie rozumieć: jeżeli ktoś zdecydował się wierzyć w istnienie Boga niezależnie od dowodów lub ich braku, to nie ma znaczenia ile książek o ewolucji przeczyta (chociaż, jeżeli wierzy w Boga bo nie wierzy w ewolucję, to trud Dawkinsa może nie pójść na marne ; ). Podobnie, jeśli członkowie Occupy Wallstreet uważają, że różnice w bogactwie poszczególnych ludzi są niesprawiedliwe i przez to nieakceptowalne, to tłumaczenie wolnego rynku może być kompletną stratą czasu - bo "nie obchodzi mnie dlaczego, to jest po prostu niesprawiedliwe i basta". (Aha, żeby nie było, nawet jeśli jestem wrednym kapitalistą to raczej nie stanąłbym w obronie miernych często i aroganckich bankowców, którzy za swoje zakłady zgarniają duże pieniądze).

Jakie z tego płyną wnioski? Cóż, wątpię, żeby którykolwiek z tych podpunktów był jakąś rewelacją : ), myślę, że wielu polityków od wieków zdawała sobie z tego sprawę... Chociaż jak już wspomniałem, globalizacja i komplikacja naszych systemów ekonomicznych, politycznych itd. w znacznym stopniu zwiększyła ich znaczenie podczas dyskusji.
Myślę, że w przyszłości problemy ograniczą się do tych 'nie-dyskutowalnych', ponieważ te prostsze po prostu rozwiążemy. Z punktu widzenia demokracji jedyną nadzieją jest zaufanie ekspertom (czy to w postaci posłów czy jakichś niezależnych komitetów to już specjalnie nie ma znaczenia), poniekąd jest to krok wstecz ale przynajmniej z hamulcem awaryjnym. Natomiast na poziomie indywidualnym myślę, że dojdzie do podziału na problemy wymagające wymiany esejów zamiast dyskusji, i takie mniej złożone do rozstrzygnięcia przy jednym winie (na osobę). Stety/Niestety większość ludzi nie będzie miała okazji wykorzystać w praktyce swoich wartościowych przemyśleń, ale ostatecznie czasem chodzi po prostu o to, żeby sobie podyskutować, uporządkować myśli i dowiedzieć czegoś nowego...

I oczywiście, przy okazji napić się wina ze znajomymi : )

Brak komentarzy: