I tak minął wieczór i poranek, strajku dzień drugi. Bez większych zmian. Ominąłem godziny szczytu wychodząc z domu przed, a wracając po nich, chociaż wolałbym zastosować odwrotną strategię. Do stacji metra London Bridge, gdzie przecinają się jedyne dwie w pełni działające linie, nie dało się wejść. Na ulicach w dalszym ciągu dużo pieszych, pojawiło się więcej rowerzystów ze względu na pogodę.
Widziałem też pare razy jak pasażerowie w taksówce się dosłownie wymieniali, myślę, że taksówkarze na strajk nie narzekają... chociaż w okolicach południa samochody znów praktycznie stały w miejscu. Wyczytałem dziś, że uruchomiono darmowe promy z London Bridge do Tower Bridge, co nie jest specjalnie przydatnym udogodnieniem (mosty te dzieli jakieś 400 m..)
Ja osobiście przez te dwa dni dużo się nie wycierpiałam, ale jak już wspomniałem, moja linia działała. Większość ludzi wychodziła wcześniej z pracy, tym samym rekompensując sobie długi dojazd. Zastanawiam się, czy rzeczywiście straty dla biznesu wyniosły 100 mln funtów. Rzeczywiście ludzie mniej pracowali... z drugiej strony, rozważaliśmy kiedyś kwestię alarmów próbnych. Poza cotygodniową próbą systemu odbywają się czasem próbne ewakuacje. Trwa to mniej więcej półgodziny, ale jeżeli przeliczyć stracony czas na pieniądze to wychodzą całkiem duże kwoty. W przypadku budynku, w którym pracuje 2000 osób straty spokojnie sięgają dziesiątek tysięcy funtów. E, chyba to przesada mimo wszystko ;) Taka uwaga, w wysokich wierzowcach alarm nie włącza się w tej samej chwili na wszystkich piętrach, żeby nie bylo korku na schodach. Już nie pamiętam, ale chyba najpierw włącza się na wyższych, bo mają dalej.. No chyba, że pożar już tak szaleje, że nie ma po co ich ewakuować, wtedy może się w ogóle nie włącza ;) Ogólnie staram się nie pracować powyżej 4 piętra.
Jeszcze odnośnie strajku. Myślę, że sam strajk w sobie nie byłby niczym strasznym, gdyby nie wielkość Londynu. Większość ludzi przyjeżdżając do Londynu uważa, że 40 minut metrem od centrum to muszą być przedmieścia. Prawda jest taka, że Londyn jest koszmarnie wielkim miastem. A właściwie, wiochą, jeśli chodzi o typ zabudowy. Niby mieszka tu raptem 7 mln ludzi (zależy jak liczyć), ale mieszkają w takich niskich lepiankach (no dobra, domkach z cegły), że ciągnie się to wszystko za horyzont. Dla porównania, satelitarne zdjęcie Krakowa i Londynu w tej samej skali (wysokość jednego zdjęcia to 50km, podziękowania dla Google Maps;). Żeby było łatwiej znaleźć, zaznaczyłem Kraków.
Zaleta jest taka, że człowiek na pewno wytrzeźwieje w drodze do domu...
A, jeszcze dodam, że Kraków to ta szara plamka po lewej, to duże ciemne po prawej to Nowa Huta (no wiem wiem, też Kraków).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz