piątek, 27 marca 2009

Never date a female-lawyer

Zanim przejdę do tłumaczenia się z tytułu, który nie wydaje mi się zbyt poprawny (stylistyczno - politycznie: w języku angielskim chyba nie istnieje rodzaj żeński od lawyer, a dodanie przedrostka 'female' wydaje się trochę sztuczne... a ostatnio The Sun się oburzał, że Unia Europejska chce zakazać używania tytyułu miss, chyba też coś z równouprawnieniem), tak więc, gwoli przypomnienia po przydługim komentarzu w nawiasie, zanim rozwinę tytuł, wspomnę, że miałem miły dzień : )

Miałem rano poważne spotkanie, i byłem naprawdę poruszony wirtuozją z jaką przedstawiciele pewnej, znanej dość, firmy konsultingowej ukrywali swoją niekompetencję... Nie jestem pewien czy zdobyłbym się na taką bezczelność, żeby bez drgnięcia powieki wymyślać jakieś historyjki obracające własne błędy w innowacyjne pomysły. Reszta dnia też była miła, i na koniec jeszcze do mnie w domu ankieter zadzwonił, a to zawsze tak przyjemnie jak się człowiekiem ktoś zainteresuje ;P

W Londynie się ostatnio sporo dzieje. Trwają przygotowania do szczytu G20, policja i protestanci się intensywnie zbroją. Przewidywane są różnego rodzaju atrakcje, pikiety, wieszanie kukieł bankowców na latarniach itp. Firma w której pracuje nakazała nam porzucić oficjalny 'dress code' i przychodzić w owych dniach do pracy w strojach codziennych, oraz unikanie spacerów między budynkami (których jest kilka w najgorętszym regionie). Muszę sobie koniecznie skądś aparat skombinować, po to żeby udokumentować owe protesty (o ile rzeczywiście nastąpią), ale też po to, żeby wyglądać na turystę.
Skoro już mówimy o pracy, po 6 tygodniach udało mi się wyrobić wreszcie identyfikator, dzięki czemu mogę sam wchodzić do budynku i korzystać z toalety. W pewnym momencie się trochę zestresowałem, bo się okazało, że źle zapisano moje naziwsko, i że będę musiał wszystko robić od nowa... Zadzwoniłem do odpowiedniego działu, poprawiłem pisownię, powiedzili mi, że będę musiał zapłacić 50p (0.5 funta), i że poprawią. Później się dowiedziałem, że udało im się popełnić aż dwa błędy (w imieniu i nazwisku) i zacząłem się zastanawiać, czy będę musiał płacić całego funta? Albo może to jest tak od litery, więc w sumie więcej??
Na szczęście nie udało im się przez tydzień owych błędów poprawić, więc na identyfikatorze mam dwa błędy (np. imię Tadeuz), ale jestem o 50p do przodu! Dorzucę sobie 10p i będę miał puszkę coli w mojej ulubionej knajpie z kebabami : ) I jak przyjdzie co do czego, to nikt się nie zorientuje, że tu pracowałem.

Krótko wspomnę o jedzeniu... jest to mój ulubiony temat, aż dziw, że nigdy o nim nie piszę. Dziś odnośnie kebabów. Tutaj dość popularną formą jest takie danie kebabowe, dostaje się mięso na talerzu, z surówką, do tego sosy i bułki pita. I człowiek sobie samemu robi takie mini kebaby faszerując te bułki mięsem, surówką i sosem. Całkiem fajne. Poza tym jest oczywiście dużo rodzajów ostrych papryk w tego typu, hm, no, restauracjach. Miałem bardzo intrygujące przeżycie, kiedy podczas pewnego lanczu pomyliłem zieloną papryczkę ze strąkiem fasoli. Zorientowałem się dopiero jak już pół odgryzłem, a potem przez 3h się czułęm jakby mi ktoś żołądek ścisnął. To byłby chyba dobry pomysł na dietę... 3 fasolki dziennie.

No dobrze, to jeszcze tylko na zakończenie wyjaśnienie tematu. Otóż, pare dni temu była taka drobna awantura, pewna prawniczka pozwała do sądu spotkanego w pubie kucharza. ( Aha, tu uprzedzę, że będzie to temat jak na bloga dość niemłodzieżowy. ) W owym pubie, jak to porządna młoda brytyjka, spiła się prawie do nieprzytomności, po czym owego przypakoweg kucharza zawlokła do siebie do domu. Trudno powiedzieć kto tu się powinien poczuć wykorzystany, w każdym razie kilka dni później oskarżyła o gwałt, stwierdzając, że zupełnie nic nie pamięta, ale że na pewno na nic się nie godziła. Chyba musiała to samo powtórzyć przed sądem, bo po 30 minut sprawa się zakończyła uniewinnieniem, niemniej daje to sporo do myślenia... Myślę, że na tego typu okazje powinno się stworzyć jakąś formę umowy, która by jasno definiowała wszystie kwestie sporne, zakres

eee, dobrze.

Wracając do protestów. Jutro mają być jakieś pokojowe przemarsze a w przyszłą środę i czwartek demonstracje nieoficjalne. Póki co wygląda na to, że Metropolitan Police ma przewagę 3:1 nad protestującymi (nie uwzględniając przewagi gospodarzy- większość anarchistów będzie przyjezdna, a jakoś tak czuje, że pracownicy City będą jednak kibicować policji ; ) [ja będę], i też większość przeniesie się chyba na Canary Wharf, gdzie będą wszystkie gwiazdy (Brown, Sarkozy i Obama). Tak czy inaczej, postaram się skądś skombinować aparat i dokumentować co się da, z zachowaniem odpowiedniej ostrożności ...

niedziela, 15 marca 2009

Best Value City

No teraz to pozwoliłem sobie na naprawdę długą przerwę ; ) Ale cóż robić, Londyn to też nie same imprezy, służbowe drinki, wyjścia na steki czy musicale... Czasem trzeba coś popracować. Tzn., tak było do tej pory, chociaż nastroje się trochę zmieniają. Z jednej strony zwalniają w dalszym ciągu (przynajmniej w mojej branży), z drugiej strony niektórzy postanawiają sobie zrobić przerwę w związku z kryzysem. W zeszłym tygodniu się dowiedziałem, że kilka osób w obliczu niezbyt intrygującej sytuacji na rynku pracy postanowiło pojechać na wakacje. I tak dwie osoby z mojego zespołu jadą na 3 miesiące do ameryki południowej a inny znajomy na 4 miesiące do Indii. Osobiście myślę, że teraz jest moment dobry jak każdy inny... o ile się jest w miare pewnym, że będzie do czego wrócić.

Ale, są też optymistyczne akcenty w Londynie. Np. dziś przez prawie cały dzień świeciło słońce : ) Poza tym wybrałem się z moim nowym TW (tymczasowym współlokatorem) na paradę z okazji St. Patrick's Day (Lá Fhéile Pádraig). Przypada on co prawda na 17.03, ale parada odbyła się dziś. Zaczęli koło Green Parku, dzielnicy którą skądinąnd dość dobrze znam, i maszerowali sobie wzdłuż Piccadilly, żeby potem zahaczyć o Trafalgar Square. Nasłuchałem się kobzy na wsze czasy, po raz kolejny pomyślałem sobie, że dobrze by się było nauczyć trochę Gaeilge albo tego łamacza kostek (tańca irlandzkiego), lub, w ostateczności, [lub, przede wszystkim] pospotykać się z jakimiś ładnymi irlandkami... To taka ogólna refleksja, udało mi się obejrzeć kilka różnych parad tutaj, i wniosek jest taki: w tak dużym mieście można każdą paradę zapełnić ładnymi przedstawicielkami płci (pleonazm) pięknej... zapewne dlatego parady te cieszą się tak dużą popularnością.
Zadziwiające, jak wiele jest różnego rodzaju orkiestr irlandzkich, i jak duża część populacji irlandzkiej nie reprezentuje typu kaukaskiego (uwaga czysto antropologiczna!). Aha, było też sporo psów przybranych w narodowy zielony kolor.
Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnego irlandzkiego hot doga (z kiełbasą 'irlandzką', w smaku przypomina naszą grillową [albo, jak ją nazywa pan w sklepie mięsnym koło mojej babci, kiełbasą dla psa, Imbir wie dlaczego;]) i Guinessem. I właśnie jeśli chodzi o Guinessa, to Londyn jest ponoć 'best value irish city'. Są to słowa Borisa Johnsona (aktualnego burmistrza Londynu), którego miałem najpierw okazję zobaczyć na początku parady a potem usłyszeć na otwarciu festiwalu Irlandzkiego. Podziękował on Irlandczykom za tłumne przybywanie do Londynu (Londyn ma ponoć największą populację Irlandczyków poza Irlandią) co doprowadziło do tego, że Guiness jest w Londynie tańszy niż w Irlandii. Osobiście w ogóle za piwem nie przepadam, ale mogę się pod tym podpisać. Podoba mi się ten rodzaj muzyki, język, i w ogóle jakoś Irlandczycy wydają się bardziej sympatyczni od np. anglojęzycznych tłumów z południowej hemisfery, których nieco farmerski akcent nawet nie jest śmieszny.
Aj, nie, chyba przedobrzyłem- oczywiście owi imigranci z ciepłych krajów są bardzo mili, i myślę, że jakbym tyle czasu na słońcu spędzał co oni to miałbym podobne poczucie humoru.

Wracając jeszcze na koniec do mojego TW. Po raz kolejny przekonałem się, że pewnych rzeczy po prostu nie da się opisać. Zdarzyło nam się jechać pewnego poranka w wyjątkowo tłocznym wagonie, i znów mam dowód na to, że metro Londyńskie naprawdę jest pod tym względem wyjątkowe. Do wagonu, który w każdym innym europejskim mieście uchodzi za pełny, dosiada się co przystanek kilkanaście osób... Znajomy ów mieszka na co dzień w Wiedniu, i przyznał, że czegoś takiego tam się nie doświadczy... Nie podróżuje już w godzinach szczytu.