czwartek, 16 września 2010

London never sleeps

Tytułem nawiązuję po części do jednego z komentarzy (pozdrowienia : ), ale chciałem na ten temat napisać parę słów już jakiś czas temu. Jako że Londyn jest w zasadzie pierwszą metropolią, w której mieszkałem przez dłuższy okres czasu (Krakowa za metropolię nie uważam a wcześniej byłem za młody na refleksje [tej natury]), to trudno mi powiedzieć na ile jest to cecha charakterystyczna Londynu a na ile wielkości... niemniej, muszę powiedzieć, że Londyn naprawdę zdaje się nigdy nie spać. Zacznijmy od tego, że o każdej porze dnia i nocy na ulicach widać ludzi. O 22, o 3 nad ranem, o piątej... zawsze ktoś gdzieś się śpieszy, ktoś uprawia jogging, ktoś wyprowadza psa na spacer itp. I nie mam tu na myśli tylko centrum (które trudno w Londynie zdefiniować), raczej obręb pierwszych dwóch stref komunikacji miejskiej. Na pierwszy rzut oka nic w tym dziwnego. W tak dużym mieście musi być mnóstwo ludzi pracujących w nocy (służby miejskie, naprawy metra, magazyny, hotele, portierzy w biurowcach, sklepy całodobowe etc itp). Ale to nie wszystko. Czytając klasyki literatury rozgrywające się w Londynie (polecam np. Portret Doriana Greya, Dracula, Dr Jeckyll i Mr Hyde, Dickens, Przygody Sherlocka Holmesa) widzimy, że nie dotyczy to jedynie 'klasy robotniczej'. Pan Holmes regularnie wychodził na zwiad/badania po kolacji (a w zasadzie obiedzie, angielski diner je się wciąż dość późno) czyli po godzinie 21. Pan Utterson, szanujący się prawnik i przyjaciel Dr Jeckylla nie miał oporów przed szwędaniem się po mieście po godzinach, "o 22-giej, kiedy sklepy były już zamknięte". Wydaje się, że już ponad 100 lat temu Londyn żył "24/7". Tak więc nic dziwnego, że nawet jeśli dziś metro zamiera po północy miasto wciąż żyje. Z bardziej współczesnych materiałów polecam nominowany do Oskara film Cashback, którego główny bohater m. in. pracuje na nocnej zmianie w lokalnym Sainsbury's (nabawiwszy się bezsenności rozstaniem z dziewczyną). Uprzedzam, że jest tam dużo ładnych nagich pań, ale nie jest to jedyna przyczyna dla której mi się ów film podoba ; ).
Wracając do Londyńskich nocy. Uważam, że moją tezę potwierdza sam język angielski. Słowo night oznacza także późny wieczór, a standardowe pytanie wśród znajomych może brzmieć: what are you up to tonight lub what have you been doing last night? Jeżeli by mnie ktoś w Polsce zapytał 'co robiłeś wczoraj w nocy?' dowiedziałby się pewnie, że spałem. I jeszcze, przeglądając program kulturalny łatwo dostrzec, że atrakcje się bynajmniej nie kończą na dobranocce. Są rożnego rodzaju noce koncertowe (w ramach Proms byłem na Nokturnach Szopena, koncert zaczynał się o 22 a był to wtorek albo środa), przedstawienia, pokazy filmów itp itd. A autobusy komunikacji nocnej są bardzo zatłoczone (drogi zresztą też, chyba parę razy wspominałem, że zdarzało mi się utknąć o 2 nad ranem w korku).

I wszystko to mimo niezbyt sprzyjającej nocnym eskapadom pogody (nawet w środku lata noce są dość chłodne).

Zmieniając temat. Poniekąd. O mentalności anglików z innej perspektywy. Kolega (brytyjczyk) podzielił się ostatnio świetnym pomysłem. Otóż, w Anglii mają tzw. public schools, czyli renomowane szkoły prywatne (chyba chodzi o to, że są finansowane publicznie a nie przez państwo), następnie grammar schools, czyli elitarne szkoły państwowe, catholic schools, które są chyba bezpłatne ale też trzymają poziom i zwykłe szkoły (na które się zwala odpowiedzialność za zjawisko 'binge drinking' [picie do nieprzytomności] i chuliganów).
Przy okazji, czy wspominałem, skąd się wzięło określenie 'pub'? Otóż knajpy to tzw. public houses, w skrócie pubs. Myślę, że wiele to świadczy o funkcji domu w społeczeństwie, skoro w Angielskich domach publicznych się pije i spotyka z kolegami, a w polskich, no, wiadomo.
W każdym razie, grammar schools mają chyba obowiązek preferować lokalnych mieszkańców czy coś w tym stylu. I mój znajomy (którego syn niedługo skończy dwa lata) wymyślił, żeby w odpowiednim wieku syna (te szkoły to odpowiednik naszych Liceów) wynająć mieszkanie/dom w jakiejś drogiej części Anglii/Londynu żeby załapać się do regionu (catchment area) lokalnej, dobrej grammar school. Ot tak na rok, potem już chyba syna nie wyrzucą? Czy tylko mi pomysł przeprowadzki całej rodziny, po to, żeby syn się do lepszej szkoły załapał, wydaje się dziwny? I, czy 2 lata to trochę nie za wcześnie żeby porzucać nadzieję w zdolności syna (jak będzie sprytny to chyba się sam do dobrej szkoły dostanie?).
No nic, w Polsce pewnie albo to się już odbywa, albo niedługo zacznie... Jeżeli jacyś zatroskani (przyszli?) rodzice mojego bloga czytają, to informuję, że według dodatku edukacyjnego The Times najlepsze trzy uczelnie na świecie to: Harvard, Caltech (pozdrawiam kolegę z Caltechu : ) , i MIT. O Polskich uczelniach nic nie wiem, bo opublikowali tylko pierwszą dwusetkę. W pierwszej 10tce był za to Cambridge, Oxford (ex aequo 6 miejsce) i Imperial College London(nr 9). Ah, z tymi Collegami to strasznie skomplikowane jest, bo np właśnie Imperial College London był do niedawna częścią University of London, który z kolei składa się z 30-kilku jednostek (w tym konkurujących ze sobą London School of Economics i Business School of London). Podobnie w Cambridge University jest wiele różnych kolegiów i bynajmniej nie wszystkie należą do pierwszej setki uczelni naszej błękitnej planety. Ale w tych kwestiach niestety jestem ignorantem, bo kiedyś tam uznałem, że brakuje mi samo-zaparcia do pracy naukowej (o czym jestem coraz bardziej przekonany :).

I na koniec, losowa wiadomość z prasy- Brytyjska policja została skrytykowana ze przerwanie pościgu za lokalnym rabusiem, ponieważ uciekał na motorze bez kasku i ewentualny pościg byłby niebezpieczny dla jego zdrowia. Na szczęście sprawiedliwości stało się zadość kiedy kilka dni później ten sam beztroski motocyklista sam wyeliminował się ze społeczeństwa powodując wypadek motocyklowy. Wpadł na drzewo, a że nie miał kasku...

wtorek, 7 września 2010

World goes round

I tak minęło Londyńskie lato (czyli te dwa weekendy, w których od bidy dało się wyjść w t-szercie na miasto), John Lewis rozpoczyna sezon świąteczny (w końcu gwiazdka tuż tuż), miasto zapełnia się powracającymi z ciepłych krajów bankierami a pracownicy metra organizują strajki. Chociaż chyba ich krzywdzę, bo ostatni tak duży był ponad rok temu. W każdym razie, tegoroczny strajk można uznać za udany. Tak wyglądało metro dziś przed 8 rano (linie zaznaczone kolorem nie funkcjonowały - prawie wszystkie, stacje na czerwono były zamknięte).

Moja podróż trwała nieco ponad dwa razy dłużej niż zwykle, ale że wyszedłem z domu o 6.30 to uniknąłem tłumów na przystankach i stacjach. Pogoda była ładna więc specjalnie nie narzekam. Droga powrotna ok. 20tej także była znośna. Tak sobie myślę, że częstotliwość różnych strajków działa na szkodę związków zawodowych. Jeszcze strajk pracowników British Airways z ciekawości śledziłem, ale już przy strajkach kolejarzy (a teraz pracowników metra) ograniczyłem się tylko do sprawdzania opóźnień. Teraz dopiero doczytałem, że nie chcą redukcji zatrudnienia (która byłaby dobrowolna). Argumentują, że zmniejszenie etatów obniży bezpieczeństo podróżujących, chociaż nie wiem jak się ma do tego pan sprzedający bilety na stacji (o te etaty idzie). Ostatnim razem strajki były spowodowane 'niższą od inflacji podwyżką, która była obrazą dla pracowników', odbywały się w 2009 roku, podczas masowych zwolnień w bankach itp. Aha, i ten dzisiejszy jest pierwszym z serii, jeżeli ich żądania nie zostaną spełnione. Cóż, i tak strajkują rzadziej niż Francuzi (co do których krąży opinia, że albo są na urlopie albo strajkują).

Z innych wiadomości, w ramach cięć niektóre gminy zamierzają oszczędzać na oświetleniu ulicznym 'wyłączając je na noc'. Jeden z brukowców skomentował ten komunikat sugestią, aby wyłączyć je kiedy jest jasno. Oczywiście w dzień światła są wyłączone, chodzi o wyłączanie ich w środku nocy 'kiedy nikt nigdzie nie jeździ'. Przy czym w Anglii przepisy dotyczące świateł samochodowych są bardzo luźne. W toerii powinno się ich używać w słabej widoczności, ale w praktyce widoczność jest słaba przez 3/4 czasu w Anglii :) Trudno się w tutejszym kodeksie drogowym zorientować, ale wydaje mi się, że nawet nie ma nakazu włączania świateł w nocy w dobrze oświetlonym terenie zabudowanym. Kierowcy się światłami specjalnie nie przejmują, w zimie często widzę samochody bez świateł jeżdżące przed świtem/po zmroku. Ogólnie w ruchu drogowym Anglicy jakoś nie przejawiają obecnej w innych sferach społeczeństwa troski o zdrowie i (kompletne) bezpieczeństwo obywatela. Znów, nie jestem całkowicie pewien czy można przechodzić przez ulicę na czerwonym świetle, ale wszyscy tak robią (łącznie z policjantami). Zauważyłem także, że toleruje się 'przeskakiwanie' czerwonych świateł przez rowerzystów, zwłaszcza kiedy owo skrzyżowanie łączy jedynie dwie drogi w jedną (ta bardziej lewa jest poniekąd bezkolizyjna dla rowerzysty). Wreszcie, na wielu drogach nie ma narysowanych pasów, a jeżeli są, to są traktowane raczej jako 'sugestia'. Na kilku dużych rondach w Londynie nie ma w ogóle pasów a samochody jadą w dwóch lub trzech 'rzędach'.

Ah, bo tak w ogóle to przyłączyłem się do klubu samochodowego. Dzięki temu mogę pożyczać jeden z ok 1500 samochodów zaparkowanych po całym Londynie na godziny. Musze go co prawda wcześniej zarezerwować (przez internet albo telefon) ale potem otwieram go swoją kartą magnetyczną, używam, odstawiam na miejsce (za dopłatą może być inne niż początkowe) i wracam do domu. Bardzo przydatne rozwiązanie. Wczoraj zainaugurowałem sezon automobilistyczny. W pracy pytali się mnie czy się stresowałem/bałem- cóż, ja nie : ) za innych uczestników ruchu (zwłaszcza tego jednego rowerzystę, który mnie spotkał po swojej stronie ulicy po pewnym skręcie, i którego najmocniej przepraszam...) odpowiadać nie będę.