sobota, 26 kwietnia 2008

Windsor Castle (Sightseeing, part 4)

Pierwsza wyprawa wgłąb wyspy! Zamiast jednak szukać wody pitnej (mam taką w kranie) albo kokosów (słyszałem, że można je zarobić w City;) pojechałem do Windsoru zobaczyć lokalne zamcysko. W tym celu udałem się na stację Paddington, ale misia nie znalazłem. Myślę, że go zgarnęli. Policja tutaj działa bardzo sprawnie jeśli chodzi o żebranie i tym podobne formy akwizycji (a może jest to bardziej marketing bezpośredni?), poza tym mogli go potraktować jako 'unattended item'. Strach pomyśleć co wtedy z nim zrobili ...

W samym Windsorze przypadkiem trafiłem na paradę powitalną (Welcome home parade) pierwszego batalionu 'Coldstream Guards'. Wrócili chyba z Afganistanu. Jakoś nie pamiętam z młodości tego typu atrakcji w polskim wydaniu, więc było to dla mnie względnie nowe przeżycie. Wiwatujące tłumy, powiewające rozdawanymi proporczykami, mundury, karabiny itp. Batalion nie był duży, ale i tak parada była imponująca. Przypomniał mi się tekst piosenki Pink Floydów z The Final Cut, The Hero's Return... Zwłaszcza, że na początku pochodu jechało kilku weteranów na wózkach inwalidzkich.

Po przemarszu udało mi się dostać do zamku. Musiałem jeszcze tylko pokonać XXI wieczne fortyfikacje (w postaci detektorów metalu i rentgena) i odstać swoje w kolejce. Sam zamek jest naprawdę warty zobaczenia. I to nawet pomimo tego, że fosa zawsze była sucha, a główna wieża (baszta?) została w XIX wieku podwyższona o 10 metrów (zapewne, żeby lepiej wyglądać na pocztówkach). Mają imponującą kolekcję obrazów (m. in. Rubens, Rembrandt, Holbein), o tyle ciekawą, że niektóre obrazy były wręcz malowane na zamówienie ówczesnych monarchów; trochę 'zdobyczy' ze złotego okresu imperium, a także parę okazów, które nazwałbym gadżetami : ) Np. dom dla lalek królowej Marii (dostała go na 57 urodziny albo tak jakoś), z działającą kanalizacją i elektryką, albo kula od której zginął Nelson (hm... po dłuższym namyśle dochodzę do wniosku, że Nelson by chyba nie uznał tego eksponatu za gadżet). Na dziedzińcach widać gdzieniegdzie klasycznych angielskich wartowników (którzy z tego co rozumiem stanowią właśnie tą całą Coldstream Guard), jak widać na zdjęciu, uzbrojonych aż po czapy :) Co jakiś czas chodzą i się zmieniają, krzycząc przy tym na turystów blokujących przejście. Wszyscy za nimi biegają z aparatami (autora włączając, a co!). Chyba przegapiłem zmianę garnizonu, która się odbyła przed paradą powitalną, ale nie można mieć wszystkiego.

Zamek był używany jako siedziba władców od ok 900 lat, i jest ponoć najstarszą siedzibą królewską na świecie. Właściwie, to chyba jednak odeślę zainteresowanych do wikipedii, i nie będę streszczał wszystkich atrakcji/historii. Wspomnę jeszcze tylko, że podkreślając przywiązanie władców do swoich czworonożnych przyjaciół, sklepiki z pamiątkami mają specjalną ofertę dla psów. Poczynając od 'królewskich przysmaków' poprzez porcelanowe miski z różnymi napisami a kończąc na zabawkach. Miski mi się bardzo podobały, ale byłby zbyt kłopotliwe w transporcie...




piątek, 18 kwietnia 2008

Marathon

Zapomniałem chyba wspomnieć o maratonie, który odbył się w zeszłą niedzielę. Wiem, że zawiodłem miliony czytelników, opuszczając to wydarzenie, ale akurat byłem dość zmęczony i padało (świetna wymówka jak na Londyn ; ).

Ale w sumie co tu dużo opowiadać. Pobiegli, niektórzy nawet dobiegli... kilka ciekawostek. Sami Londyńczycy uważają, że jest to wyjątkowy dzień. Objawia się to np. tym, że ludzie ze sobą rozmawiają w metrze. Jak widzą zawodnika, to gratulują, wypytują jak było, komentują przebieg (no chyba, że widzą go podczas samego maratonu, jak korzysta z metra, żeby poprawić swój czas :). Dodatkowo, jest bardzo dużo kibiców, którzy wszystkich zachęcają do biegu. Wystarczy napisać swoje imię na koszulce, i znajdzie się mnóstwo fanów.
I jeszcze warto wspomnieć o zawodnikach, którzy biegną w celach charytatywnych. Jeden z nich, Lloyd Scott, biegł w przebraniu robota, żeby zwrócić na siebie uwagę. Uzbierał 20 000 funtów, a do mety dobiegł dzisiaj (chociaż po drodze nocował w remizach.. ot strażak). Zdjęcie 'zapożyczone' (niestety, akurat wtedy byłem w pracy...).

Poza tym dziś nad Londyn przywiało smród ze starego kontynentu. Do końca nie wiadomo, czy z Francji czy z Belgii, ale powiało wiochą. No robią co mogą, wyspiarze, a nie mogą się tak do końca od nas odizolować :P Pewnie to zemsta Francuzów za te mizerne żarty prima aprilisowe. Ja tam nic nie poczułem, do metra nie napłynęło. Zresztą, jakość powietrza w tunelach jest i tak dość niska, jak ktoś się chce przekonać to radzę wybiec po schodach ze stacji. Tak sobie myślę, że gdyby Ci maratończycy ćwiczyli w tunelach, to mieliby podobne wyniki jak Nepalscy biegacze, którzy trenują w Himalajach.
Przynajmniej tych kilku szczęśliwców, którzy by przetrwali te piekielne wyziewy ... brrrr.

Jak już tak o sportach mowa... Bardzo mi się podoba popularność wszelkiego rodzaju ruchu na świeżym powietrzu. Nie twierdzę, że Londyńczycy są jakoś szalenie aktywni, ale może przez to, że jest ich dużo, to widać mnóstwo ludzi biegających, maszerujących, skaczących itp itd. Mieszkam koło lokalnych błoń, i regularnie w soboty widzę ekipę trenującą Ultimate (frisbee). Kilkunastu graczy w dwóch drużynach musi przetransportować frisbee (jak to się po polsku pisze?) na pole przeciwnika. Obowiązują podobne zasady jak w koszykówce (jeśli chodzi o poruszanie się).
Poza tym widuje ludzi ćwiczących z piłkami lekarskimi (sic!), tylko trochę nowocześniejszymi (np. Reebok ma całą gamę piłek o różnych wagach), biegających, rozciągających się itp. Najfajniejsze jest to, że cokolwiek by człowiek nie robił, jakkolwiek byłby przy tym ubrany (byleby ubrany), nikt nie będzie patrzył jak na kosmitę.

Ah.. ale się nakręciłem. Może jutro pójdę pobiegać :D

A nie... ma padać ;)

niedziela, 13 kwietnia 2008

London Corporation

I... znów kolejny weekend minął. Udało mi się tym razem wyskoczyć na rower : D z pomocą firmy, w której pracuje, która wypad zorganizowała. Przejechałem się po angielskiej wsi, zobaczyłem tor wyścigów konnych z bliska, i nawet wreszcie parę domów, które mi się rzeczywiście podobały (nadawałem już chyba na brytyjską architekturę... funkcjonalna. Nic dodać, nic ująć). Zaryzykuje zamieszczenie zdjęcia, chociaż słyszałem, że Google został pozwany, za zamieszczenie poprzez Google Streetview zdjęcia czyjegoś tam domu. Para właścicieli stwierdziła, że przez to została naruszona ich prywatność. Uprzejme gazety doniosły, że o owym domu i tak można się dowiedzieć z internetu, ile ma pokoi, że został kupiony za ok. 163 tyś. $ (strona jakiejś agencji nieruchomości), natomiast ze zdjęć można dodatkowo się dowiedzieć, że na posiadłości znajdują się dwa garaże i basen. Na pewno właściciele będą szczęśliwi jak zdjęcia zostaną zdjęte, i odzyskają swoją prywatność. Adres domu to: 1567 Oakridge Lane, Allegheny County, Pittsburgh, PA 15237, USA :P

Dowiedziałem się, że Londyn jest w zasadzie korporacją, pod względem ekonomicznym. Nie jestem jeszcze pewien co to oznacza, ale przez to zamiast tabliczek z informacjami od urzędu miasta Londyn mają tabliczki informacyjne ustawione przez London Corporatrion. Może dzięki temu efektywniej wydają pieniądze i łatwiej zwolnić urzędników? A może mają po prostu darmową opiekę zdrowotną i o to chodzi? Będę musiał się temu dokładniej przyjrzeć. Poza tym widziałem fajny przejazd kolejowy. Po obu stronach są furtki i telefony. Można otworzyć furtkę i przejść, a jeżeli się jest z małymi dziećmi albo zwierzętami, można zadzwonić do dyspozytora i zapytać się, czy można bezpiecznie przejść. Trochę mnie to zaskoczyło, zazwyczaj nie pozostawia się tutaj obywatelowi żadnej możliwości zrobienia sobie krzywdy, a tu nagle takie zaufanie... Tak czy inaczej - fajny patent. Poznaliśmy sporo ludzi po drodze, którzy mieli nam dużo do powiedzenia (a to, żebyśmy nie wypłoszyli koni rowerami, a to żebyśmy nie jechali rowerami po ścieżce w środku lasu bo pieszym przeszkadzamy, a to że czemu prosimy żeby nas przepuścili [a nie dzwonimy] albo dlaczego dzwonimy, żeby nas przepuścili [a nie prosimy]... fajnie się jeździ na rowerze : ). Przy okazji zaskoczenie: mimo lewostronnego ruchu, rowery w Anglii mają kierownicę po dobrej stronie : D

Aha, i na niektórych trasach, którymi jechaliśmy, wymagano od poruszających się nimi koni winietek ('riding permit' czy tak jakoś:). Ciekawe, czy taką winietę się gdzieś przykleja. I, czy ktoś słyszał o totemach w UK? Czy to jakieś pozostałości celtów?


Na koniec miałem okazję zobaczyć jak się w Londynie zamawia taksówkę. Dzwoni się na jeden z dostępnych numerów, a potem próbuje się wytłumaczyć kierowcy (np. Chińczykowi albo Pakistańczykowi), który nic nie rozumie po angielsku, jak ma dojechać na miejsce : ) Miasta nie powinny być tak duże...

niedziela, 6 kwietnia 2008

We've got visual...

Mówisz masz. Miało być zdjęcie One Canada Squre:

Akurat chwilę po tym jak zrobiłem to zdjęcie, zauważyłem że na ekranie u podstawy budynku (taka jasna plama) pojawiła się informacja o Pool Position Roberta Kubicy... Ale nie zdążyłem zrobić zdjęcia :(

Za to zamieszczam parę innych zdjęć.
To jest wyjście ze stacji metra na Canary Wharf, cała stacja zaprojektowana została przez Normana Fostera (tak jak większość słynnych Londyńskich konstrukcji;) i jest naprawdę gigantyczna. Jest to w zasadzie dwupoziomowy podziemny hangar.. trudno to oddać na zdjęciu, ale jeszcze na pewno będę próbował.
A tu widoczek... znajoma zauważyła, że gdyby tu gdzieś jeszcze stała czerwona budka telefoniczna, to zdjęcie byłoby doskonałą pocztówką... No i jakby nie było krzywe;) Ale akurat nie mam statywu, więc muszę sobie jakoś radzić. Sztachety w parkanie były niewygodne. A jeśli chodzi o budki telefoniczne, to są one powoli usuwane z ulic, ze względu na ich 'kryminogenność' : ) Mieszkańcy protestowali, że są one świetną osłoną przed wszechobecnymi kamerami, przez co są używane przez handlarzy narkotyków albo ich klientów. A według mnie są trochę bez sensu, bo chyba budkę stawia się po to, żeby odizolować dzwoniącego od hałasu otoczenia? Z kilku korzystałem zanim miałem komórkę/telefon stacjonarny, i nic to nie dawało.
I jeszcze na koniec takie coś, stoi, widać z daleka, wszyscy zdjęcia robią więc ja też : ) Może sobie nawet zmienię fotkę w profilu na tą...



piątek, 4 kwietnia 2008

Green Park

Tak się złożyło, że na parę dni wszystkie grzechy Brytyjczyków zostały im zapomniane, i mieliśmy wiosenną pogodę. Co prawda na weekend zapowiadają znaczne ochłodzenie i przelotne deszcze, ale udało mi się zażyć trochę słońca w Green Parku, który rzeczywiście robi się zielony. Miałem przy tym okazję ;) pobawić się BlackBerry z zainstalowanymi Google Maps i GPSem. Zabawne uczucie, jak się siedzi w parku, i zwiększa zbliżenie na zdjęciach satelitarnych; wydaje się, że jeszcze jedno zbliżenie i zobaczę siebie wylegującego się na trawie :) Poza tym w parku można sobie wynająć leżaki, albo pobiegać w tłumie przejmujących się swoim zdrowiem maklerów giełdowych itp.
Muszę uważać, żeby nie zamienić tych moich publikacji na tech-bloga. Chwilowo zaryzykuje i podam linka do Google Street View. Polecam... (przyda się szybkie łącze i te takie klawisze ze strzałeczkami).. It's the way of the future... Microsoft też ma taką technologię (pozdrowienia dla Vancouver ;), z tym, że bazującą na zdjęciach satelitarnych.
Wracając jednak do realu i Londynu. Myślę, że jedno z doświadczeń, które warto przeżyć w Londynie to pora lunchu w jakiejś ruchliwej dzielnicy w wiosenny dzień. Oczywiście nie mam wielkiego porównania, ale chyba udaje się tutaj trochę połączyć 'wielkoświatowość' stanów zjednoczonych z europejskim podejściem do życia. Portfolio się sypie i zewsząd wieszczą straszliwą recesję, ale czas na sandwicha jest zawsze. Poza tym.. Ci ludzie nie wyglądają na zestresowanych. Ot przysłowiowy flegmatyzm.

Zaskakujące w Londynie jest to, że wcale nie ma jednego centrum biznesowego. Wszyscy słyszeli o Londyńskim City, zwanym też Square Mile (jego powierzchnia to prawie dokładnie mila kwadratowa). Ale ostatnio prawdziwą mekką finansów jest Canary Wharf, dawna dzielnica portowa. Pisałem już o niej... Na początku lat 70tych próbowano ją zrewitalizować stawiając na małe przedsiębiorstwa i barakopodobne budobiura;) ale wyszło inaczej, i teraz królują tam wieżowce w stylu One Canada Square (obiecuję wrzucić jakieś zdjęcia przy okazji). Ale to też nie koniec, bo są jeszcze takie dzielnice jak Mayfair (bardzo przyjemna ;) i Kensington, które też się dobrze prezentują. Naprawdę polecam, fajnie zobaczyć, że miejsca, z których różnej maści rekiny kierują światową gospodarką, potrafią być po prostu sympatyczne...

Z innych ciekawostek to się ostatnio dowiedziałem, że czarny rynek ('brudne pieniądze') stanowią ok 2-5% Produktu Światowego Brutto(z angliczańska GWP), który się szacuje na 43 biliony dolarów. Jako procent, to niewiele, nominalnie to dość sporo. Z drugiej strony, przypomina mi się notka, z której się dowiedziałem, że 20% wkładu pracy wniesionego przez North American Aviation w wysłanie człowieka na księżyc pochodziło z bezpłatnych nadgodzin. Inaczej mówiąc, jeśli chodzi o tą konkretną firmę, w 20% był to projekt hobbistyczny (o ile dobrze pamiętam, 20% z 500 mln [ówczesnych?] dolarów). Nie wiem czy ktoś się kiedyś zastanawiał jaka część GWP pochodzi z takich źródeł, ale miło wiedzieć, że ludzkość jest wciąż zdolna do takich poświęceń.

I mój ostatni sukces: udało mi się kupić masło, które chwali się brakiem zawartości orzechów (nuts free:)!!

wtorek, 1 kwietnia 2008

Those cows are nuts

Tak tak, wciąż tu jestem. Z okazji 1 kwietnia postanowiłem nawet coś napisać... Anglicy się specjalnie nie wysilili z tego co widziałem, więc się dostosuje i żadnych głupot nie będę tutaj produkował (przynajmniej nie więcej niż zwykle).

W Angielskich gazetach pojawił się m. in. artykuł o latających pingwinach (..., Daily Mirror), planowanej operacji Sarkozego, która go miała wydłużyć o 5 cali (wzwyż, wzwyż; ) i zdjęcie ministra finansów grającego w totka (to jakiś angielski humor). O reszcie nie warto wspominać... Mi się osobiście spodobał shrinter, czyli skrzyżowanie drukarki z niszczarką do dokumentów (shredder + printer). "Od dziś możesz drukować swoje poufne dokumenty prosto do niszczarki!" Chociaż sądząc po innych produktach dostępnych w tym sklepie (http://www.thinkgeek.com/) może to być rzeczywiste urządzenie.

Mi natomiast udało się dostrzec dalszą ekspansję inwazji orzeszków. Znalazłem ostrzeżenie o ich możliwej zawartości w zasmażce do warzyw (tak to się nazywa? Takie na patelnie się wlewa...), nie żeby była na oleju pistacjowym, po prostu mogły się tam zawieruszyć. I, co ciekawe, w jogurcie naturalnym. Przy czym w jogurcie naturalnym była adnotacja, że receptura nie przewiduje orzechów, ale w składnikach już się mogą znaleźć. I że niektóre części wytwórni zostały orzechami zainfekowane. Gdzie oni te krowy trzymają?

I żeby nie było, że nic o metrze nie napisałem : ) Wracając na święta do domu (aha, Wesołych Świąt!!) udało mi się jechać samemu w wagonie metra! Nigdy nie zauważyłem, że są tak duże (chyba dłuższe niż PKP). Na wszelki wypadek przeszedłem parę razy od jednego końca na drugi, żeby sprawdzić czy to nie fatamorgana. Była godzina 11. Rano.
Jak tak teraz pomyślę, to cały tydzień był pełen wrażeń. Dzień wcześniej byłem na koncercie bębnów Japońskich, nie chciałbym ich mieć za sąsiadów ale fajnie się tłukli. I potem wracając ze znajomą i jej mężem Brytyjczykiem widziałem jak jeden, niepozorny anglik (ów mąż) zatrzymał caaały skład metra jedną ręką!! Przesiadaliśmy się na jakiejś stacji, i oczywiście jak motorniczy składu docelowego zauważył tłum pasażerów, chciał zamknąć drzwi i odjechać. Phil przytrzymał drzwi i w zasadzie wszyscy wsiedli. No może jednak to nie takie dziwne, że się Niemcom nie dali...

Aha i na koniec się jednak nie powstrzymam, i podam dość starą wiadomość, i zobaczę czy ktoś uwierzy. Otóż dwie perły brytyjskiej motoryzacji, Jaguar oraz Range Rover, zostały kupione przez Indyjską firmę motoryzacyjną Tata (mówi się o 2.65 mld $). I mimo, że wcześniej należały do jakże brytyjskiego Forda, to mnie dreszcz po plecach przeszedł na myśl, że mogli by wykupić Astona Martina i zrobić Tata Vanquisha...

(Aston Martin w 2007 roku opuścił rodzinę Forda i jest obecnie utrzymywany przez jakieś Kuwejckie banki inwestycyjne)