niedziela, 5 lutego 2012

The Day After Yesterday

Zazwyczaj mnie męczy, kiedy spotykam się z opiniami, że życie w Londynie musi być strasznie ekscytujące. Fakt, duża wiocha, więc trochę trwa zanim się wszystkich pozna; z tego samego powodu jest naprawdę dużo różnorodnych miejsc do odwiedzenia (głównie myślę o restauracjach, ale ponoć są też jakieś muzea ;) itp itd... Ale poza tym życie na co dzień toczy się jak w każdym innym mieście... Chociaż zdarzają się wyjątki. Wczoraj np. po raz kolejny miałem okazję poczuć się jak w filmie katastroficznym. Przechodzący momentami w Sci-Fi, biorąc pod uwagę napotkanych kosmitów.

Otóż postanowiliśmy z odwiedzającymi mnie znajomymi wybrać się na Canary Wharf. Te wszystkie wieżowce bardzo ładnie wyglądają zimą, jest lodowisko (które o dziwo było puste) i, oczywiście, niezłe restauracje. Jadąc tam spotkałem w metrze paru panów w Kiltach, ale tych, mimo dość niesprzyjającej pogody, za dziwaków uznać nie wypada. Za to przy lodowisku było parę pań, które były w trampkach albo czymś co się chyba nazywa baletkami, ubranych na gołe stopy. Temperatura była już wtedy poniżej zera, a one wymieniły te, powiedzmy, rękawiczki na stopy, na łyżwy. Potem było już kilka centymetrów śniegu na ulicach i się poważnie zastanawiam w jakim stanie dotarły do domów. Co ciekawe, przynajmniej jedna z nich była Polką.

My, pomimo 'adverse weather conditions', z pełną świadomością, że jak nie przestanie padać to będziemy musieli wracać na piechotę, poszliśmy jeść. Tego tematu jakoś specjalnie rozwijać nie będę, bo bym musiał zacząć 4 dodatkowe blogi (na temat restauracji, na temat jedzenia, na temat deserów czekoladowych i na temat alkoholi [ten mógłbym pod-rozbić na alkohole w restauracjach, alkohole a jedzenie oraz wina do deserów czekoladowych]), a jak powszechnie wiadomo, już z tym jednym ledwo sobie radzę. Wspomnę tylko, że potwierdziłem swoją dobrą opinię na temat Boisdale, polecam zwłaszcza Oyster bar (steki są ok).
W międzyczasie gdzieś złapliśmy kawałek telewizora, podawano ciągle nowe informacje o katastrofalnych opadach śniegu. Spadło go tak dużo, że im się skończyła skala w calach i musieli podawać głębokość pokrywy w systemie metrycznym (11 cm).

Wreszcie, dotarliśmy do głównego wątku tej (nomen omen) mrożącej krew w żyłach opowieści, kiedy to niewielka grupa śmiałków z niezbyt-dalekiego wschodu rozpaczliwie próbuje wrócić do domu przy pomocy różnych środków transportu. Oczywiście, przesadzam, jesteśmy dość zaradni więc rozpaczy nie było. Ale metro przestało jeździć i momentalnie z ulic zniknęły puste taksówki, za to pojawiły się grupki zagubionych imprezowiczów. Przesiedliśmy się na DLR (kolejkę naziemną), która jest zautomatyzowana i przez to działała chwile dłużej - komputera widok 5cm śniegu nie paraliżuje. Za to bardzo szybko operatorzy w centrali dostrzegli, że śnieg na kamerach to nie usterka techniczna i na wszelki wypadek komputery wyłączyli. Na szczęście dla nas, na jakiejś stacji. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w zdominowanym przez Słowian (głównie Rosjan) wagonie, jedyna osoba która się poddała panice to pan pracownik kolejki (jako, że jest ona automatyczna, nie wiem do końca co on robi - chyba otwiera drzwi... albo jak w tym kawale, pracownik jest po to, żeby karmić psa, który pilnuje, żeby pracownik niczego nie dotykał). Bardzo nas przepraszał i martwił się, że ciepło uchodzi przez otwarte drzwi, ale jakoś mu to zamykanie nie wychodziło (może się dopiero uczył).
Postanowiliśmy powalczyć na własną rękę. Szczęście nam sprzyjało i po kilku nieskutecznych próbach zamówienia lokalnego mini-caba udało nam się znaleźć jakiś pół-legalny środek transportu (mini cab zatrzymany na ulicy - pomimo drakońskich stawek obyło się bez zastawiania biżuterii). Po drodze widzieliśmy jeszcze kilka pań, które chyba zostały przeteleportowane z jakichś ciepłych krajów - jak ludzie wychodzili na imprezę to już śnieg lekko prószył, chyba w takiej sytuacji kobiety nie ubierają się w pół-otwarte buty na wysokim obcasie i kreacje letnio-koktajlowe... Albo mini i raczej cienkie rajstopy? (Oczywiście, w Anglii się tak ubierają).

Podsumowując. Zima zaskoczyła Londyńczyków. Heathrow, żeby 'uniknąć opóźnień i niedogodności dla pasażerów' odwołało 1/3 lotów, a teraz widziałem, że tylko ok 50% lotów się odbyło. Większość linii metra przestała jeździć albo miała duże opóźnienia, chociaż działo się to już późną nocą (dziś rano sytuacja była podobna, ale ponoć ze względu na braki kadrowe- część ludzie mogła faktycznie nie dojechać spoza Londynu, ale domyślam się, że duża grupa wolała nie ryzykować chodzenia po śniegu). Trzeba przyznać, że takie opady w Londynie są rzadkością (poza ostatnimi 4 latami : )
Teraz wszystko zależy od temperatur. Chwilowo śnieg topnieje, i jeżeli plusowa temperatura się utrzyma powinniśmy przeżyć następny tydzień. Jeśli jednak w nocy będzie spadać poniżej zera, to paraliż może chwile potrwać.

Aha, i praktyczna porada. W takich sytuacjach należy obstawiać autobusy.

Brak komentarzy: