sobota, 19 stycznia 2008

Never say never again

Andy Link, londyński artysta ukrywający się pod pseudonimem AK 47 został w czwartek aresztowany przez policję. Planował instalacje artystyczną składającą się z Kałasznikowa, flagi amerykańskiej rozłożonej na podłodze, i lustra, przed którym zwiedzający mieli sobie pozować (z karabinem).
Jest podejrzewany o nielegalne posiadanie broni (Kałasznikowa :), ale może mieć to związek z kontrowersjami wokół jego 'projektu'. Sam artysta sugeruje, że AK 47 jest ikoną jego pokolenia... Miło słyszeć, że w innych krajach także czasem się wpływa na nurty artystyczne, np przy pomocy sądów czy policji ;)

I tak mi się skojarzyło. Miałem ostatnio okazję szwendać się po pubach i zaułkach londyńskich z pewnym Polakiem, który stwierdził, że do Polski nigdy nie wróci. Że ma dość i basta.

Tak, blog już ma parę miesięcy (dwa : ), chyba mogę teraz pogrzebać kijem w mrowisku, i się wypowiedzieć :) Temat wydaje mi się dość banalny, szczerze mówiąc. Prawda jest taka, że w Anglii dużo łatwiej się utrzymać. Czy się podaje kawę w Starbucksie (w 2007 firma ta była pośród 10 najlepszych pracodawców w Wielkiej Brytanii), czy się jest motorniczym, informatykiem, tłumaczem etc- zarobki pozwalają na '''godny byt'''. Dlatego też pewnie temat pieniędzy pojawia się rzadziej, w pracy można porozmawiać o swoich dzieciach (jak się ma dzieci) albo o sportowych samochodach (jak się ich nie ma ;). Dodatkowo ludzie się tutaj ukrywają ze swoim pesymizmem (I'm fine), zawsze za wszystko przepraszają* i nie dyskutują tyle o polityce. A jeżeli jako przyjezdny dowiaduję się, że administracja (nie moja) zgubiła dane o dochodach 7 mln ludzi, albo iluś tam milionów kierowców, to wzruszam ramionami. Moich danych tam jeszcze nie było. Podobnie jak czytam, że 17 000 osób rocznie umiera na skutek opóźnień/błędów wynikających z biurokracji w służbie zdrowia (raport TaxPayer's Alliance, 18.01.2008).

Podsumowując, przyjezdny nie angażuje się w lokalne problemy, może żyć bez stresów związanych z końcem miesiąca, i wszędzie się spotyka z uprzejmością (czasem nawet szczerą).
Ale. Zarobki w Polsce rosną (a funt spada), zapewne daleko nam do średniej brytyjskiej, ale już widać poprawę. A powiedzmy sobie szerze- polityka sama o sobie nie dyskutuje, a, za przeproszeniem, do chamskiego zachowania potrzebny jest cham (no dobra, czasem każdemu mogą nerwy puścić). I myślę, że Ci, którzy wracają przywiozą ze sobą trochę tych dobrych, lokalnych nawyków :)

(nie tak jak pan, który wracał z Dublina do Polski przez Londyn [m.in. przez niego mój samolot miał opóźnienie], i gdy w Polsce na lotnisku musiał dosłownie 5-10 minut czekać do odprawy paszportowej, to już siarczyście przeklął celników... w Dublinie pewnie nawet i po 2h by nie pisnął).

Taka jest moja opinia, a uważam się za realistę (albo, jak by to powiedzieli optymiści, za pesymistę ;)

* Odnośnie przepraszania. Ostatnio wychodząc z biura zobaczyłem, że ktoś za mną idzie, więc zgodnie z lokalnym zwyczajem, stanąłem i przytrzymałem drzwi (drzwi miały zamek elektroniczny). Ale akurat pan idący za mną czytał smsa i na chwile przystanął. Jak już się zorientował, że ja trzymam dla niego drzwi (sam czytałem smsa;) to podbiegł i mnie przeprosił. Trudno to opisać, ale sytuacja była dość dziwna - przeprosił mnie za to, że o mały włos nie skorzystał z mojej uprzejmości... hm, czy powinienem go przeprosić, za poczucie winy, które w nim wywołałem?

Brak komentarzy: