poniedziałek, 2 lutego 2009

The Day After Tomorrow, evening

Ostatecznie dotarłem do pracy z ponad 2h opóźnieniem. Wielkiego tłoku w metrze już nie było (te linie, które chodziły), chociaż pociągi jeździły rzadko. Kilka obserwacji.

Po pierwsze, ludzie wykorzystali okazję do zrobienia sobie wolnego. U mnie w biurze była raptem połowa pracowników, widziałem po drodze kilka biur/firm zupełnie pustych. Wiele knajp, sklepów, kiosków itp. była zamknięta. Musieliśmy się nieźle nakombinować, żeby jakiś lunch zjeść... W kilku sklepach, w których byłem, półki były częściowo puste. Rozmawiałem ze znajomymi, rozbawiło mnie, że do pracy nie poszedł jeden z moich znajomych, który mieszka przy jedynej normalnie dziś funkcjonującej linii : ) (Waterloo & City się nie liczy - jest to linia kursująca tylko między Waterloo a stacją Bank w City).
Po drugie, Brytyjczycy cieszyli się jak dzieci. A szczerze mówiąc, to nawet dzieci są bardziej powściągliwe. Imbir (pozdrowienia!) się tak zachowuje jak pierwszy raz w sezonie śnieg zobaczy :) Do wieczora im nie przeszło. Tarzali się w śniegu, lepili bałwany, rzucali śnieżkami. Mąż koleżanki, Londyńczyk, nie mógł się nagadać o śniegu, przebił chyba Finlandczyków liczbą określeń doświadczanego przez siebie zjawiska.
I na koniec, jak bardzo człowiek może być praktycznie nieprzystosowany do śniegu. Znajoma z Brazylii miała problem z przejściem 30m, nie mając butów na obcasie. Narzekała, że się co chwila wywracała, bo ślisko, nierówno itd. Była przez chwilę obawa, że wyłączą metro. Musiałbym wtedy zasuwać na piechotę jakieś 8 km do domu (mieszkam i pracuję względnie w centrum :). Byłoby to oczywiście męczące i kłopotliwe, ale dałoby się zrobić. Moi współpracownicy byli w szoku. Uważali, że to absurdalny pomysł, że to niemożliwe, niebezpieczne (można się np. poślizgnąć i sobie coś zrobić), i zapewne, że jeżeli by Bóg uważał, że człowiek się musi poruszać po śniegu, to by miał płozy albo rakiety zamiast stóp (swoją drogą, moje stopy to praktycznie płozy ; )

Sytuacja w Londynie jest ogólnie bardzo dobra. Problem nie leży w temperaturach, tylko na ulicach, w postaci śniegu. Zdarzają się tutaj mrozy, tak więc woda, prąd i internet są, problem w tym, że pługów jest zdecydowanie za mało, kierowcy autobusów nie są przyzwyczajeni do jazdy po śniegu i że miasto jest tak rozległe, że transport jest jedną z podstawowych spraw. Ja tam mógłbym pewnie dojść w 1,5-2h do pracy, ale ludzie mieszkający na przedmieściach potrzebowali by czasem i 6h (obwodnica Londynu zakreśla mniej więcej okrąg o średnicy 50 km, a to jest jeszcze obszar obsługiwany przez metro [metro Londyńskie jest największym na świecie pod względem długości torów- 400 km - np Moskiewskie ma 'tylko' 292km]). Nie wspominając już o tysiącach ludzi, którzy dojeżdżają pociągiem z okolicznych wiosek. Stąd zamknięte sklepy, firmy itd.

Chwilowo śnieg nie pada, ulice są już czarne, tak więc mam nadzieję, że jutro będzie lepiej. Na wszelki wypadek nastawiam się na czekanie pod stacją... termosu niestety nie mam, piersiówka będzie musiała wystarczyć :)

Brak komentarzy: